Nie sądziłem, że tak szybko uda nam się wrócić pod Mangart. Po nieudanym czerwcowym wejściu postanowiłem, że wrócę tutaj jeszcze by wyrównać rachunki z tą górą. Alpy Julijskie tak bardzo przypadły mi do gustu, że bez wahania chcę tam wracać. Tym razem udało nam się zmierzyć z Mangartem we wrześniu. Jakimś cudem dostaliśmy jeszcze z Elą po tygodniu urlopu i postanowiliśmy spędzić go na Słowenii, częściowo w górach i trochę nad morzem. Taki ukłon w stronę Eli, za to że cały czas udaje mi się wyciągnąć ją w góry, a co! 🙂
Drogę na Mangartskie Sedlo poznałem już dobrze w czasie ostatniego wypadu w Alpy Julijskie, Ela natomiast znała ją tylko z opowieści i zdjęć. A to nie to samo co stanąć oko w oko z przepaściami i poczuć ciarki na własnej skórze 🙂 Tym razem trafiliśmy na rewelacyjną pogodę więc było co podziwiać w czasie pokonywania kolejnych serpentyn. Ładna pogoda przyciągnęła pod Mangart wielu turystów co skutkowało koniecznością mijania sporej ilości samochodów jadących z naprzeciwka. Kto już tam był wie, że nie jest to prosta sprawa, a kto nie był musi uwierzyć na słowo 🙂 Na szczęście udało nam się wjechać na górę bez większych przygód i znaleźć miejsce na parkingu co nie było wcale takie oczywiste. Na szczyt zamierzaliśmy wejść dopiero następnego dnia więc mieliśmy sporo czasu na wyprostowanie kości po podróży, a także podziwianie rewelacyjnej panoramy roztaczającej się w każdą stronę. Korzystając z tej okazji rozłożyliśmy się na siodełku przełęczy znajdującej się pomiędzy Mangartem, a Malim Vrhem i w promieniach popołudniowego słońca zachwycaliśmy się sylwetką Jalovca oraz pozostałych szczytów rysujących się na horyzoncie. Błogo było tak poleżeć, nic nie robić i mieć na wyciągniecie ręki te wszystkie szczyty…
Spędziliśmy tak trochę czasu, aż w końcu odezwały się nasze puste brzuchy. Im też się coś od życia należało 🙂 Na schronisku zjedliśmy przepyszną włoską pastę, a do tego wzięliśmy jeszcze Laško i znów było bosko 🙂 Obijaliśmy się tak do wieczora, aż do zachodu słońca. Mieliśmy okazję podziwiać go z Malego Vrhu. Zanim jednak znaleźliśmy się na naszym punkcie widokowym udało nam się podpatrzyć paralotniarzy wznoszących się w przestworza z przełęczy, na której jeszcze kilka godzin temu leżeliśmy. Fajnie było zobaczyć jak rzucają się w przepaść, by po kilku chwilach wznieść się w powietrze i szybować ponad dolinami. Wrażenia musiały być nieziemskie. Gdybym tylko miał wtedy sposobność dołączyć do nich, chętnie i bez zastanowienia bym to zrobił! 🙂 Widoki w czasie zachodu słońca były kapitalne! Gra światła, chmur oraz okolicznych szczytów stworzyły cudowny spektakl.
Gdy słońce schowało się za horyzontem w mig zrobiło się ciemno więc zaczęliśmy rozglądać się za miejscem na biwak. Chcieliśmy spędzić tą piękną noc pod chmurką, ale szybko obniżająca się temperatura oraz rosa trochę zniechęciły nas do tego i ostatecznie spędziliśmy tę noc śpiąc w samochodzie. Z racji tego, że byliśmy na znacznej wysokości, daleko od źródeł światła udało nam się podziwiać nocą niezliczoną ilość gwiazd oraz Drogę Mleczną rozciągającą się po niebie. Chyba nigdy w życiu nie zapomnę tych chwil oraz tego widoku! Magia w najczystszej postaci! 🙂
Noc była naprawdę zimna i nie przespaliśmy za wiele więc plan podziwiania wschodu słońca przełożyliśmy na inną okazję. Zostaliśmy trochę dłużej w śpiworach i dopiero kiedy coraz więcej samochodów zaczęło podjeżdżać pod Mangartskie Sedlo, również i my wypełznęliśmy z naszych kokonów. Spakowaliśmy wszystkie potrzebne rzeczy do plecaków i ruszyliśmy na szlak.
Na szczyt zamierzaliśmy wchodzić drogą słoweńską, tą która ostatnim razem zmusiła nas do odwrotu. Tym razem na szlaku nie było już ani grama śniegu. Warunki były idealne. Kiedy tak sobie patrzyłem na drogę naszego przejścia cały czas miałem przed oczami obrazy z przed kilku miesięcy i nie mogłem uwierzyć jak zupełnie odmiennie to wszystko wyglądało. Wtedy znaczna część ferraty skuta była śniegiem i lodem, niedostępna, nieodkryta i groźna. A teraz? Nad naszymi głowami jaśniał błękit nieba, świeciło słońce, przed nami wycieczka Słoweńców głośno i radośnie podążała ferratą w górę, droga była łatwa i oczywista. Jedynie spory tłok na szlaku odbierał uroku całej tej sytuacji.
Fajnie znów było wpiąć się lonżą do stalowej liny. Znajomy początek pokonaliśmy szybko i sprawnie. Kolejne fragmenty drogi w letniej aurze również nie sprawiły nam żadnego problemu. I pomyśleć, że w czasie pierwszego wyjazdu walczyliśmy tutaj o każdy metr… Na szczęście tym razem wszystko dopisało i mogliśmy się cieszyć z pokonywania kolejnych odcinków ferraty. Sama droga poprzeplatana jest odcinkami ubezpieczonej ferraty oraz I-I+ wspinania bez asekuracji. W miarę zdobywania wysokości na horyzoncie wyłaniały się przed nami coraz to lepsze widoki. Bez trudu wypatrzyć można było Hochalmspitze, a także Groβglocknera. Nie wspomnę już o najbliższym otoczeniu Mangarta. Widoczność była naprawdę bardzo dobra! Po nieco ponad 1h udało nam się stanąć na wierzchołku Mangarta, który wznosi się na wysokość 2679 m. Widok rozpościerający się dookoła zapierał dech w piersiach. Jedynie obecne tłumy, jak na Rysach w szczycie sezonu, burzyły harmonię tego miejsca. Nauczka na przyszłość. Trzeba było jednak wyjść na wschód słońca i od razu ruszyć do góry. Ela znalazła kawałek miejsca dla siebie i wykorzystała moment kiedy ja pstrykałem zdjęcia na doładowanie się słoneczną energią. Dosłownie jak jaszczurka wyłapuje każdy promyk słońca, by móc funkcjonować 🙂 Na szczycie posiedzieliśmy dłuższą chwilę, wpisaliśmy się do książki. Próbowaliśmy coś zrymować jak Adrian w Dolomitach, ale średnio nam to wyszło.
Wracaliśmy tzw. drogą normalną. Jest ona oczywista i wyraźna: po pierwsze za sprawą dobrego oznakowania, po drugie ze względu na podążające nią tabuny ludzi. Będąc wtedy na Mangarcie odniosłem wrażenie, że jest on dla miejscowych czymś porównywalnym do naszego Kasprowego, z tą różnicą, że Słoweńcy nie mają kolejki, a podejście na Mangart jest trudniejsze 🙂 Ledwo co ruszyliśmy w dół, a znów zatrzymaliśmy się na krótką przerwę. Tuż nieopodal szlaku, znajdowała się schowana za skałami trawiasta półka, z której rozpościerał się bajeczny widok na Jaloviec, Triglav i wszystko co znajduje się na południe od Mangartu 🙂 Aż żal było nie skorzystać i tym razem w ciszy i spokoju cieszyć się chwilą 🙂 Ruszyliśmy nasze tyłki dopiero wtedy, kiedy słońce zaczęło już nas trochę przypiekać. Pokonując szlak w dół mijaliśmy po drodze cały przekrój słoweńskiego (i nie tylko) społeczeństwa, począwszy od dzieci, przez młodzież i dorosłych, a kończąc na ludziach w podeszłym już wieku. Chyba nie zrozumiem fenomenu tej góry. Pewnie wynika to z łatwej dostępności szczytu, bo w sumie na praktycznie 2tys. można podjechać samochodem. Schodzenie zeszło nam na ciągłych mijankach i przepuszczaniu kolejnych chętnych zmierzających na szczyt. W końcu dotarliśmy na Mangartskie Sedlo skąd po raz kolejny rozejrzeliśmy się po horyzont na otaczające nas piękne panoramy.
Zdecydowanie warto było wrócić pod Mangart. Rewanż udał się w 100% pozostawiając w pamięci mnóstwo cudownych widoków oraz przeżyć 🙂 Po spakowaniu wszystkich gratów do samochodu udaliśmy się w drogę na Chorwację, nad morze do miejscowości Premantura znajdującej się na półwyspie Kamenjak. Ot taka mała odmiana od górskiego klimatu 🙂 W Alpy Julijskie wróciliśmy po paru dniach o czym będzie w kolejnym wpisie 🙂
Relacja z poprzedniego wyjazdu na Mangart, gdzie udało nam się pokonać inną ferratę – Via Italiana znajduje się >> tutaj <<.
Znajomi mówią o nas, że jesteśmy najbardziej zbzikowanymi na punkcie gór ludźmi jakich znają.
Góry to miejsce, gdzie uciekamy, by przeżyć kolejną przygodę, gdzie chcemy być bliżej przyrody i nasłuchiwać ciszy. No tak, ciekawe czy można usłyszeć ciszę? Ela ciągle próbuje znaleźć odpowiedź na to nurtujące pytanie, a ja bez końca planuję nasze kolejne wyprawy!
4 komentarze
Ach te Julijskie! Co prawda byłam krótko, tylko dwa dni ale ugoszczona przy pięknej pogodzie! Takiej jak na Waszych zdjęciach! Wspominam ten wypad bardzo ciepło. Ten Mangart mi się spodobał jak byłam na Prisojniku. Kształt tej góry w złotej godzinie wyglądał obłędnie! Jestem ciekawa jaki kolejny cel wybraliście po tym powrocie z Chorwacji 🙂
Powiem tak: miał być Hochstuhl w Karawankach, ale mieliśmy małe problemy z dotarciem pod punkt startowy więc zmieniliśmy plany i wylądowaliśmy na przełęczy Vršič 🙂 szczegóły niebawem na blogu! 🙂
Właśnie zamierzamy uderzyć na Mangart lada dzień! Opis waszej wyprawy bardzo się przydał, tego szukalam! Jak to jest ze spaniem w samochodzie na Słowenii? Mamy podobny plan, możesz wskazać miejsce gdzie nocowaliscie “na górze”? I to miejsce że zdjęcia do podziwiania zachodu słońca… Piękne 🤩
Cześć! Poza nami jeszcze jedna para spała obok nas i nikt nie robił z tego powodu awantury. Łap link do mapki, na której zaznaczyłem parkingi i punkt widokowy 😉
https://drive.google.com/open?id=1ZOl6CWilWllyAXcxSUm2fZHlIvYTxEJe&usp=sharing