Po ubiegłorocznym pobycie w Dolomitach, gdzie w szczycie sezonu zmarznięci i wymoczeni ewakuowaliśmy się nad morze wygrzać tyłki postanowiliśmy, że kolejna nasza górska wyprawa będzie w miejsce ciepłe i słoneczne, a zarazem mało jeszcze odwiedzane przez turystów. Wystarczyło spojrzeć na mapę Europy i poprowadzone na niej izotermy, a wybór sam nasuwał się na myśl – Bałkany. Wyjazd na półwysep bałkański kiełkował w mojej głowie już od jakiś 2-3 lat i w końcu postanowiliśmy zrealizować ten pomysł. Jak na pierwszy taki trip w tą część Europy plan był dosyć ambitny. Zobaczyć jak najwięcej krajów i zdobyć jak najwięcej szczytów do… Korony Europy. A co! Może do końca życia uda się uzbierać wszystkie! 🙂 Ela dorzuciła jeszcze warunek, że chciałaby zażyć trochę kąpieli słonecznych nad Adriatykiem i mogłem zacząć obmyślać nasze tournée. Do zagospodarowania miałem tylko i aż 16 dni. Od razu wpadłem w szał planowania. Uwielbiam ten czas przeczesywania internetu w poszukiwaniu niezbędnych informacji, czytania relacji i opowieści innych podróżników-blogerów. Zawsze dowiaduję się czegoś nowego i ciekawego co rozbudza moją wyobraźnię i potęguje chęć podróżowania oraz poznawania nowego.

Z czasem wykrystalizował się zarys naszej wyprawy, która przebiegać miała przez Słowację, Węgry, Chorwację, by dalej przez Bośnię i Hercegowinę dotrzeć do Czarnogóry. Po Montenegro miała przyjść kolej na Albanię i Serbię skąd zamierzaliśmy wrócić do kraju ponownie przemierzając Węgry i Słowację. Kolejne dni upływały na planowaniu, gorączkowym załatwianiu ostatnich spraw oraz uzupełnianiu braków w wyposażeniu. Im mniej dni do wyjazdu pozostawało do skreślenia w kalendarzu tym bardziej przebieraliśmy w miejscu nogami w oczekiwaniu na start. I w końcu nastał ten upragniony dzień, kiedy wsiedliśmy w samochód i krzycząc “Ahoj przygodo!” ruszyliśmy w długą podróż na Bałkany.

Jako pierwszy cel obraliśmy sobie najwyższy szczyt Chorwacji, Dinarę. Może góra nie imponuje wysokością, bo wznosi się zaledwie na 1831 m n.p.m., to trudno ją przeoczyć jadąc drogą nr 1 relacji Knin-Split. Jest to potężny, wapienny masyw, którego pd.-zach. ściana w najwyższych partiach wznosi się 1400 m ponad otaczający teren. Z racji swojej wapiennej budowy w masywie Dinary możemy napotkać bardzo wiele zjawisk krasowych począwszy od jaskiń, podziemnych kanionów, a kończąc na fantastycznie prezentujących się wywierzyskach, z których początek mają dalmackie rzeki. Jednym z takich miejsc jest wywierzysko Cetine, znajdujące się nieopodal masywu Dinary, nad którym spędziliśmy pierwszą noc po przyjeździe do Chorwacji. O samym wywierzysku będziecie mogli poczytać wkrótce w osobnym wpisie.

Naszą wędrówkę na Dinarę rozpoczęliśmy z miejscowości Glavas. Aby dostać się na miejsce startu należy we wsi Kijevo skręcić z drogi nr 1 relacji Knin-Split w lewo (jadąc od północy), tuż obok niewielkiej kapliczki. Po przejechaniu ok. 8 km wąską, asfaltową drogą dojechaliśmy do ostatnich zabudowań. Na miejscu zgodnie z przewidywaniami nie zastaliśmy nikogo. Mimo wczesnej pory naszego wyjścia poranne słońce mocno już przygrzewało. Po spakowaniu najważniejszych rzeczy do plecaka oraz sporych zapasów wody rozpoczęliśmy naszą wędrówkę w stronę pierwszego szczytu na naszej liście! 3, 2, 1… startujemy!

Szlak początkowo prowadził nas w kierunku ruin starego, XV-wiecznego zamku, który dawniej stanowił część łańcucha umocnień przed inwazją imperium osmańskiego. Obecnie nie prezentuje się on już tak okazale jak zapewne kilka stuleci wcześniej więc nie zaglądaliśmy do środka. Po minięciu ruin ścieżka zniknęła na chwilę w lesie, gdzie mogliśmy na chwilę odetchnąć od lejącego się z nieba żaru. Mimo przyjemnej temperatury pośród drzew spacer w ich cieniu był dla nas bardzo stresujący. Wszystko przez to czego naczytałem się przed wyjazdem o powszechnie występujących na Bałkanach żmijach nosorogich i innych gatunkach węży. Otóż żmija nosoroga należy do najbardziej jadowitych przedstawicieli swojej rodziny w Europie, a jej ukąszenia często są śmiertelne. Żmiję łatwo rozpoznać po charakterystycznym wyrostku na końcu pyska. W czasie przechodzenia przez las dosłownie co krok coś szeleściło w ściółce i wywoływało u nas przyspieszone bicie serca. Na nasze szczęście były to tylko jaszczurki mniejszych lub większych rozmiarów, które i tak skutecznie podnosiły nam ciśnienie. A że obecność żmij nosorogich na Bałkanach to nie mit przekonaliśmy się osobiście, ale o tym przy okazji relacji z wejścia na inny szczyt z naszej bałkańskiej listy.

Po opuszczeniu zacienionej, leśnej ścieżki przyszło nam znów podążać w promieniach bałkańskiego słońca. Szlak cały czas wznosił się w górę i na wysokości 1000 m doprowadził nas, jak się później okazało, do jedynego napotkanego po drodze źródła wody. Kiedy tam staliśmy i próbowaliśmy się choć trochę ochłodzić po raz kolejny krew w naszych żyłach popłynęła szybciej. W naszym kierunku podążał sporych rozmiarów pies. W trakcie przygotowań do wyjazdu naczytałem się o nich wystarczająco dużo jak bardzo potrafią uprzykrzyć życie w czasie górskich wędrówek po bałkańskich odludziach. Na nasze szczęście spotkany czworonóg minął nas ze stoickim spokojem i nie zwracając na nas większej uwagi skierował się w dół doliny. Ufff… odetchnęliśmy ponownie z ulgą. Chyba zauważył w naszych oczach wszystkie strachy świata i stwierdził, że samą swoją obecnością wystarczająco nam dopiekł. Może nie reagowalibyśmy tak na to wszystko, gdyby nie fakt, że była to nasza pierwsza wycieczka w tak odmiennych warunkach, do których przywykliśmy w czasie wcześniejszych wyjazdów. Sporo osób wspominało i przestrzegało w swoich relacjach przed tymi zagrożeniami więc wyobraźnia robiła swoje, ale z czasem przyzwyczailiśmy się do tego wszystkiego i zachowywaliśmy już zimną krew 🙂 Wybierając się na Bałkany wiedziałem, że trzeba będzie opuścić strefę komfortu i stawić czoła przygodzie.

Od źródła ścieżka dalej wiodła nas w górę, aż w końcu doprowadziła nas do rozwidlenia szlaków na niewielkim wypłaszczeniu porośniętym trawą. Muszę przyznać, że jeśli ktoś myślał, że szlak na Dinarę będzie w opłakanym stanie i trzeba będzie go odnajdywać biegając z GPSem to był w błędzie. Oznaczenia ścieżki odnajdywaliśmy bez problemu przez cały czas i nie mieliśmy żadnych wątpliwości którędy podążać. Sama ścieżka była również bardzo wyraźna co dodatkowo ułatwiało orientację. Na wspomnianym rozwidleniu mogliśmy udać się bezpośrednio w kierunku szczytu lub odbić w stronę kolejnego schronu, gdzie rzekomo miało znajdować się źródło wody. Czasowo droga wychodziła podobnie (2h) więc odbiliśmy w lewo prosto na szczyt z założeniem, że w drodze powrotnej pójdziemy drugim wariantem.

Z każdym kolejnym krokiem znajdowaliśmy się coraz wyżej i przed nami ukazywała się coraz szersza i dalsza panorama niczym niezmąconego krajobrazu. Górskie łąki i pastwiska zaczęły ustępować wapiennym formacjom. Na horyzoncie malowały się, niczym nasze Tatry Zachodnie, kolejne pasma Gór Dynarskich leżące na pograniczu chorwacko-bośniackim. Patrząc na południe mogliśmy w oddali dostrzec jezioro Peruća, utworzony na rzece Cetina sztuczny zbiornik wodny. Wędrówka w takim otoczeniu była czystą przyjemnością i nawet palące słońce nie przeszkadzało nam w rozkoszowaniu się tym wszystkim. Kolorytu temu, na pierwszy rzut oka monotonnemu krajobrazowi, dodawały tysiące wielobarwnych kwiatów porastających trawiaste zbocza Dinary.

Po pokonaniu skalistej części drogi pozostało nam przejście paru pod szczytowych wzniesień. Będąc na nich w zasięgu wzroku mieliśmy już wierzchołek Dinary. Po szybkim przebrnięciu przez kosówkę udało nam się stanąć w najwyższym punkcie Chorwacji. Vrh Sinjal, bo tak też nazywana jest Dinara położony jest 1831 m nad poziomem morza. Na szczycie znajduje się krzyż oraz mały obelisk ze skrzynką, w której można odnaleźć m.in. zeszyt wejść, do którego obowiązkowo się wpisaliśmy. Po małej sesji zdjęciowej postanowiliśmy chwilę odpocząć i uzupełnić kalorie. W nagrodę za zdobycie pierwszego szczytu z naszej topowej listy rozkoszowaliśmy się słodzonym mleczkiem w tubce, które w takich momentach pochłaniamy w ekspresowym tempie.

Dinara Góry Dynarskie Bałkany

Niestety na szczycie wiał przenikliwie zimny wiatr, który nie pozwolił nam zbyt długo cieszyć się chwilą i zmusił nas do podjęcia decyzji o zejściu. Kilka chwil po wejściu w kosówkę musieliśmy rozbierać włożone na szczycie windstopery, ponieważ przypomniało o sobie popołudniowe słońce, które grzało pełną mocą. Po opuszczeniu kosówki natrafiliśmy jeszcze na odbicie szlaku prowadzące do znajdującej się już w Bośni i Hercegowinie miejscowości Uniste. My wracaliśmy oczywiście tą samą drogą, którą weszliśmy na szczyt, z tą różnicą, że po drodze odbiliśmy w stronę wspomnianego wcześniej schronu, gdzie miało znajdować się źródło wody. Wody nie znaleźliśmy, przywitała nas za to sterta śmieci wokół schronu. Nie wyglądało to zbyt fajnie i nawet nie miałem ochoty zaglądać do wnętrza schronu w obawie, że będzie jeszcze gorzej.

Jak to zwykle bywa w czasie powrotu tą samą drogą w czasie zejścia nic szczególnego już się nam nie przydarzyło. Zejście upłynęło nam na spokojnym marszu znaną ścieżką. Bez zbędnego pośpiechu mogliśmy w pełni chłonąć otaczającą nas przyrodę i widoki. W drodze powrotnej spotkaliśmy jeszcze dwie osoby zmierzające na szczyt i jakże mogłoby być inaczej byli to Polacy. Krótką chwilę z nimi porozmawialiśmy i kontynuowaliśmy nasze zejście. Przyspieszyliśmy jedynie na ostatnich metrach przed metą, ponieważ widzieliśmy nadciągające w naszą stronę burzowe chmury z piorunami i ulewnym deszczem, przed którymi chcieliśmy zdążyć.

Po dotarciu do samochodu na szybko ugotowaliśmy obiad i zdążyliśmy wziąć nawet kąpiel. Tak! Wzięliśmy kąpiel i to nie byle jaką 🙂 Otóż przy schronie w Glavas jest studnia, której wychodząc rano na szlak nie zauważyliśmy, a obok stały dwa stare, dziurawe, metalowe wiadra. Nie trzeba było mnie dwa razy namawiać i mimo, że woda przelatywała przez nie jak przez sito, chętnie z nich skorzystaliśmy. Woda była naprawdę zimna, ale i tak super było odświeżyć się po kilkugodzinnym marszu w upalnym słońcu. Dla takich chwil warto podróżować i opuścić strefę komfortu 🙂

Z wszystkim zdążyliśmy idealnie, bo kiedy ruszyliśmy w dalszą drogę w kierunku morza na szybie pojawiły się pierwsze krople deszczu. Towarzyszyły nam one praktycznie, aż do wybrzeża, gdzie pogoda na moment popsuła się jeszcze bardziej i padający deszcz zamienił się w intensywny grad! Koniec końców przestało padać, a my mogliśmy zacząć zastanawiać się, na której plaży będziemy regenerować siły przed dalszymi podbojami Bałkanów 🙂

Dinara w liczbach:
– wysokość: 1831 m
– przewyższenie: 1265 m
– dystans: 15,2 km
– czas wejścia i zejścia: ok. 7 h
– ilość osób spotkanych na szlaku: w porywach do 12 🙂

4 komentarze

  1. cuuuudo! uwielbiam takie szlaki, gdzie w ciągu kilku godzin można spotkać max kilka/kilkanaście osób.
    a właśnie przez “opuszczenie strefy komfortu” jak to fajnie ująłeś tak lubię Bałkany i podróżowanie na dziko 🙂
    czekam na kolejne relacje

    • Dzięki 🙂 powiem Ci, że przy okazji zdobywania pozostałych szczytów spotkaliśmy jeszcze mniej ludzi! 🙂 Dinara zawyżyła nam statystyki tymi 12 osobami, które spotkaliśmy 🙂 podróże na dziko są fajne, też lubimy ten kontakt z naturą i Bałkany nadają się do tego idealnie 🙂

  2. Bałkany są mi kompletnie nieznane! A z tą Koroną Europy to wiesz jak jest, jak się powiedziało a to…. 😉 Szkoda tych Waszych zdjęć, co straciliście na tej felernej karcie 🙁 Mam nadzieję, że to co się uratowały, spokojnie zapełnią kolejne relacje na blogu z Waszego wyjazdu.

    • Dla nas też Bałkany były białą plamą na mapie, ale polubiliśmy się od razu 🙂 Trochę żałuję, że nie powalczyłem w negocjacjach z Elą o to żeby zahaczyć jeszcze Kosowo, bo Djeravica była o rzut kamieniem. Przynajmniej mamy kolejny powód by tam wrócić i wzbogacić tym samym Koronę Europy 🙂 Zdjęć szkoda bardzo, aczkolwiek z Dinary część zdjęć zdążyło się skopiować więc udało się je zamieścić w relacji. Na pozostałe relacje coś się wyczaruje 🙂

Write A Comment

Podobał Ci się wpis?

Znalazłeś interesujące Cię informacje?

Bądź na bieżąco i dołącz do nas na Facebook’u!

Nic Cię to nie kosztuje, a nas zmotywuje do dalszej pracy 🙂