Niestety po fantastycznej wycieczce w okolice Tre Cime di Lavaredo i Monte Paterno przyszło nam się pogodzić z fatalnymi prognozami pogody na najbliższe dni. Miało padać i na domiar złego być zimno (5°C w lipcu szału nie robi). Nie chcąc tracić kolejnego dnia na siedzenie w namiocie postanowiliśmy, że mimo wszystko ruszymy na szlak. Zdobywanie jakiś konkretnych szczytów nie wchodziło przy tych prognozach w grę więc wymyśliłem, że możemy zrobić trawers masywu Cadini di Misurina, który mieliśmy okazję jeszcze dzień wcześniej podziwiać na tle błękitnego nieba podążając ścieżką Sentiero Bonacossa. Ołowiane chmury snujące się po horyzont nie zapowiadały, że przepuszczą jakiekolwiek promienie słońca tego dnia. Mimo wszystko podjeżdżamy na parking znajdujący się przy jeziorze Misurina (1754 m) i bez życia wolno ruszamy przed siebie. Dodatkowym czynnikiem demotywującym mnie do działania tego dnia był nieziemski ból głowy jaki doskwierał mi od samego rana. Od razu tłumacząc nie był to żaden kac. Bolała tak po prostu 😛 Pierwszy fragment naszej drogi prowadzi szlakiem nr 120 w kierunku schroniska Col de Varda (2115 m).

Dojście na schronisko zajmuje nam jakieś 45 min. To stąd rozpoczyna się właściwy trawers masywu i wytycza go szlak nr 117, któremu nadano imię Alberto Bonacossa, słynnego włoskiego sportowca i działacza sportowego. Sentiero Bonacossa w bardziej eksponowanych miejscach jest ubezpieczona i warto mieć ze sobą na wszelki wypadek zestaw via ferrata. Spod schroniska droga chwilę prowadzi przez kosówkę, którą opuszczamy na rzecz olbrzymiego piarżyska opadającego na zachodnich zboczach masywu. Na całe szczęście Sentiero Bonacossa jest umocniona dzięki czemu można iść stabilnie nie osuwając się w dół. Moja głowa dalej chciała eksplodować więc co chwilę rzucałem kilka epitetów na jej temat pod nosem i uparcie parłem dalej do przodu goniąc resztę zespołu, który jakby żwawiej ruszył przed siebie.

Kulminacyjnym punktem na tym odcinku drogi jest Forcella di Misurina (2395 m), do której dochodzimy pokonując stromy i sypiący się, lecz ubezpieczony żleb. Zabezpieczenia na Sentiero Bonacossa swoje lata świetności dawno mają już za sobą i wymagają napraw, ale da się jeszcze bezpiecznie przejść. Z przełęczy rozpościerają się ograniczone widoki. Raz pogoda beznadziejna, dwa kąt widzenia kiepski. Jedyne co widać to masyw Sorapis i Cristallo. Po drugiej stronie miało być Tre Cime di Lavaredo, ale niestety opatulone jest chmurami więc tak jakby go nie było. Pozostaje nam jedynie wyobrazić sobie jak majestatycznie i dumnie góruje ponad dolinami 😛

Zejście z przełęczy również prowadzi kruszyzną więc musimy uważać, żeby nie zjechać w przyspieszonym tempie w dół. Znajdujące się tutaj stalowe liny także nadają się do wymiany. Pogoda nas nie rozpieszcza, widoków brak, a na nas czeka zejście w dół doliny i kolejne ostre podejście na kolejną przełęcz znajdującą się pomiędzy skalnymi wieżami. Przynajmniej podkręcimy statystyki dotyczące pokonanej sumy przewyższeń 😛 Było w dół, jest i do góry, trudno żeby w górach było inaczej 🙂 Z doliny kierujemy się w stronę Forcella del Diavolo (ok. 2500 m), która stanowi najwyższy punkt na naszej trasie. Zanim znajdziemy się na jej siodełku musimy pokonać jeszcze parę drabinek. I już. Jesteśmy na przełęczy i po raz kolejny wyobrażamy sobie jak wspaniale prezentują się stąd Trzy Wieże z Lavaredo 🙂

Na domiar złego zaczyna kropić. Po chwili intensywność spadania kropel wzrosła i zaczęło regularnie padać. Nie pozostało nam nic innego niż jak najszybsze zejście w dół i dotarcie do schroniska Fonda Savio. Całkiem sprawnie udaje nam się pokonać ten odcinek Sentiero Bonacossa i po kilkunastu minutach cieszymy się na schronisku ciepłą herbatą i przepyszną szarlotką. Po paru minutach przestaje padać więc zarzucamy plecaki na plecy i ruszamy dalej. W czasie posiedzenia na schronisku ustaliliśmy, że nie będziemy już kontynuować naszej wędrówki Sentiero Bonacossa w kierunku Rif. Auronzo tylko spróbujemy zaliczyć znajdującą się nieopodal schroniska via ferratę Ceria Merlone, wyprowadzającą na szczyt Cima Cadini Nordest (2788 m). Uda się, to się uda, nie to nie.

Spod schroniska kierujemy się, wyjątkowo jak na Dolomity, znakami koloru niebieskiego. Wkraczamy do Śnieżnej Doliny, gdzie pod koniec lipca znajduje się jeszcze całkiem sporo śniegu. W ogóle to ferrata Ceria Merlone jest bardzo specyficzna, ponieważ w przeważającej większości pokonuje się ją po drabinach. Po pokonaniu zalegającego pola śnieżnego docieramy w końcu pod ścianę i zaczynamy pokonywać pierwsze wspinaczkowe trudności. Na tym etapie nie ma jeszcze drabin, za to pojawia się stalowa lina. Nie ma jej jednak na całym odcinku co przy śliskiej skale powoduje, że trzeba poruszać się bardzo czujnie i ostrożnie. Zwłaszcza zejście w tych warunkach może okazać się problematyczne. Ale nad tym będziemy zastanawiać się w drodze powrotnej. Na wszelki wypadek mam w plecaku kawałek liny, będziemy mogli się przyasekurować.

Odwrót okazał się być szybszy niż przypuszczaliśmy. Adrian, który wyrwał do przodu i pokonał już kilka drabin stwierdził, że zza szczytu nadciągają ciemne chmury i może nas nieźle zlać. Nie zastanawiając się długo i nie czekając na rozwój dalszej sytuacji postanawiamy schodzić. Czasem tak bywa. Mimo śliskiej skały i związanych z tym obaw udaje nam się bezpiecznie zejść. Ledwo zeszliśmy do dolinki i chmury zasnuły wszystko ograniczając widoczność do zaledwie kilku metrów. Na domiar złego w tym samym momencie powietrze przeszył grzmot, a od strzelistych ścian masywu Cadini di Misurina odbiło się potęgujące wrażenie echo. No nieźle, pomyślałem. A jeszcze przed chwilą byliśmy na serii stalowych drabin działających jak piorunochron.

Po kilku minutach z powrotem jesteśmy pod schroniskiem Fonda Savio. Pozostaje nam szybka decyzja co dalej, czekać na schronisku, aż warunki się poprawią, czy schodzić szlakiem nr 115 nad Lago di Misurina. Nikt nie chce wyrazić swojego zdania więc ostateczna decyzja należy do mnie. Wszystko jest zaciągnięte po horyzont, nie ma szans na szybką poprawę pogody więc bez sensu siedzieć na schronisku czekając na nieuchronne. Schodzimy. Droga w dół prowadzi początkowo dnem zielonej, i zapewne w pogodne dni malowniczej, doliny Dei Toci. Po pewnym czasie ścieżka niknie w lesie i w takim otoczeniu docieramy z powrotem na parking nad Lago di Misurina.

Biorąc pod uwagę pogodę to wycisnęliśmy z tego dnia wszystko co się dało. Szkoda, że ostatecznie nie udało nam się pokonać ferraty Ceria Merlone i wejść na szczyt Cima Cadini NE, bo na pewno byłaby to fajna rekompensata za brak widoków i padający deszcz. Przypuszczam, że przy lepszej pogodzie byłaby to bardziej atrakcyjna wycieczka, ale i tak nie mamy co narzekać. Lepsze to niż koczowanie przez cały dzień w namiocie 😛

Write A Comment

Podobał Ci się wpis?

Znalazłeś interesujące Cię informacje?

Bądź na bieżąco i dołącz do nas na Facebook’u!

Nic Cię to nie kosztuje, a nas zmotywuje do dalszej pracy 🙂