Biorąc pod uwagę panujące warunki w wyższych partiach Alp Julijskich, zwłaszcza po północnych stronach oraz w żlebach i zacienionych miejscach, postanowiliśmy zostawić sobie zaplanowane wcześniej wejście na Jalovec na inną porę. Korzystając z w miarę sprzyjających prognoz pogody zdecydowaliśmy się wrócić pod Mangart i spróbować swoich sił na dwóch via ferratach, które zostały poprowadzone na jego ścianach. Mowa tutaj o drogach: ferrata Via Italiana oraz ferrata Via Slovena.

Wyruszamy w ponowną drogę pod Mangartskie Sedlo. Przejeżdżamy przez Kranjska Gorę, Tarvisio, Cave del Predil i docieramy na znane nam już rozwidlenie dróg 203 i 902. Tym razem jest pogodnie i słonecznie więc widoki mamy nieziemskie. Z każdym zakrętem panorama staje się coraz bardziej okazała, onieśmielająca i przerażająca jednocześnie. Jak się okazało tego dnia zostało otwarte schronisko pod przełęczą. Na drodze panuje spory ruch, fani dwóch kółek szaleją na zakrętach. Zostawiamy samochód na małym parkingu nieopodal schroniska i ruszamy w górę.

Mijamy schronisko, za którym lekko w lewo odbija ścieżka prowadząca na przełęcz pod Małym Mangartem. Aby dotrzeć na ferrata Via Italiana musimy przejść na włoską stronę. Z przełęczy pod Małym Mangartem schodzimy w dół w stronę Bivacco Nogara. Docieramy pod biwak, ale nie udaje nam się go otworzyć, aby sprawdzić co jest środku. Od tego miejsca droga podprowadzająca pod ścianę jest wyraźnie oznakowana i już po kilku minutach jesteśmy pod ścianą. Na dzień dobry pojawia się mały problem, bo musimy pokonać niewielki, aczkolwiek stromy odcinek zalegającego śniegu, po czym pokonać bez asekuracji miejsce z II-III trudnościami, aby móc bezpiecznie wpiąć się do stalowej liny. Via Italiana poprowadzona została na północnej ścianie Mangartu i jej trudności wyceniane są na C.

Linia ferraty została wytyczona w urozmaicony sposób, z wykorzystaniem naturalnych formacji skalnych, po drodze mijamy m.in. okno skalne oraz grotę. W kilku miejscach, na pionowej ścianie zamontowane zostały klamry umożliwiające przejście danego odcinka. Generalnie dla osób zaznajomionych z tematem droga nie powinna stanowić problemu. Pokonanie 300 m przewyższenia zajmuje ok. 1h 15min. Wspinaczka daje dużo przyjemności oraz satysfakcji. Niektóre momenty są naprawdę powietrzne i lufa pod nogami robi wrażenie. Ferrata Via Italiana wyprowadza nas nieco powyżej Małego Mangartu, mniej więcej na wysokości, gdzie po przeciwległej stronie znajduje się początek ferraty Via Slovena. Tutaj czekają już na mnie i Waldka, Przemek z Adamem, którzy chyba przebiegli ferratę. Po krótkim odpoczynku pozostaje nam przetrawersować wspomniany odcinek zbocza i spróbować wejść na szczyt drogą słoweńską.

Ferrata Slovena wyceniana jest na B i pokonuje ok. 400 m przewyższenia co w dobrych warunkach powinno zająć ok. 1h 15min. Po łatwym i ubezpieczonym początku drogi czekają nas do przejścia I trudności. Później znów napotykamy stalową linę. W pewnym momencie jesteśmy zmuszeni znów „na żywca” przejść bardzo stromy płat zalegającego w żlebie śniegu. W miarę sprawnie pniemy się w górę. Przemek z Adamem wyrwali do przodu, na tyle, że straciłem ich z pola widzenia.

Po pokonaniu kolejnego odcinka bez zabezpieczeń docieram do stalowej liny, która znów gubi się pod warstwą pozostałego po zimie śniegu. Do wyboru mam przejście twardym i śliskim śniegiem lub II-III wspinaczkę po skałach obok. Wybieram to drugie. Udaje mi się pokonać wspinaczkowe trudności, pozostaje mi parę kroków po śniegu, aby dostać się do kolejnych skał. W tym momencie z góry leci w moją stronę solidny kamień zrzucony przez któregoś z chłopaków u góry. Dzieje się to w najgorszym z możliwych miejsc, ale daję radę zrobić unik i krzyknąć Waldkowi – „kamień!”.

W tym samym czasie Adam z Przemkiem docierają jeszcze wyżej do kolejnego, tym razem o wiele większego pola śnieżnego, którego przejście bez raków oraz liny i dodatkowej asekuracji okazuje się być nie możliwe. Tzn. wejść może byśmy i dali radę, ale byłoby to bardzo ryzykowne i nie wiadomo jeszcze co czekałoby nas dalej. Zejście tą drogą było kategorycznie nie możliwe, a przynajmniej świadczyłoby o naszej głupocie. Zapada decyzja o odwrocie. Uważam, że była to bardzo rozsądna decyzja, bo warunki śniegowe mimo końcówki czerwca były naprawdę bardzo niesprzyjające i mogło się to skończyć tragicznie.

O ile wejście do tego momentu było w miarę ok, to zejście w paru miejscach, zwłaszcza, gdzie nie było stalowej liny, można powiedzieć było dość „psychiczne”. Na szczęście wszyscy bezpiecznie schodzimy do początku żelaznej drogi. Stąd już pozostaje nam zejście poniżej Małego Mangartu na przełęcz Mangartskie Sedlo i przejście Mangardzką Drogą do samochodu.

Zapewne w każdym z nas pozostał mały niedosyt, że nie udało się zdobyć szczytu, ale cieszę się, że mieliśmy na tyle zdrowego rozsądku, aby w odpowiednim momencie powiedzieć „Stop” i nie wchodzić na górę za wszelką cenę. Idealnie opisują naszą sytuację słowa Krzystofa Łozińskiego, który powiedział że:

„Nie sztuka być dobrym alpinistą. Sztuka być starym alpinistą.”

Krzysztof Łoziński, 1987r.

Góry są piękne i zabójcze zarazem. Potrafią pochłonąć człowieka bez opamiętania. Bliskość szczytu już nie jednemu zawróciła w głowie do tego stopnia, że pozostał tam na zawsze. Warto mieć czasem trochę zdrowego rozsądku i pokory wobec potęgi gór. Ja zawsze sobie powtarzam, że góry będą stały jeszcze długo tam, gdzie stoją, nigdzie nie uciekną więc czemu by nie wrócić i nie spróbować jeszcze raz będąc bogatszym o kolejne doświadczenia? Życzę wszystkim i sobie również tyle samo zejść co wejść! 🙂

Po nie udanej próbie zdobycia Mangartu wracamy na nocleg do Tonkina Koča. Piękna, słoneczna pogoda wyciągnęła rzesze ludzi z domu więc i w drodze na przełęcz Vršič spora ich część zatrzymywała się w Tonkina. Na szczęście poza nami na noc pozostała jeszcze tylko jedna grupa Słoweńców. My kontynuowaliśmy integrację z babcią polewając na zmianę pigwówkę i ichniejszy bimber. Na kolację zamówiliśmy sobie tamtejsze specjały. Lubię kosztować regionalną kuchnię w miejscach, w których mam okazję być. Po kilku minutach pod naszymi nosami wylądowała solidna porcja podsmażonego mięsa, kapusty zasmażanej i czegoś w rodzaju ciasta/chleba? nadziewanego białym serem, a wszystko to okraszone skwareczkami. Palce lizać! Po całym dniu spędzonym w górach zjeść takie danie to rozkosz dla podniebienia! Niestety nie pamiętam jak to się nazywało, ale jeśli będziecie tam kiedyś musicie koniecznie spróbować!

Staram się sięgnąć pamięcią wstecz, ale nie potrafię sobie przypomnieć, gdzie ostatni raz zostałem przyjęty tak serdecznie i gościnnie jak u Pani Tonki Zadnikar na Tonkina Koča więc każdemu polecam to miejsce, aby mógł tego doświadczyć 🙂 A Pani Tonce życzę mnóstwo zdrowia i wytrwałości! Dziękujemy! 🙂

Write A Comment

Podobał Ci się wpis?

Znalazłeś interesujące Cię informacje?

Bądź na bieżąco i dołącz do nas na Facebook’u!

Nic Cię to nie kosztuje, a nas zmotywuje do dalszej pracy 🙂