Trzeci dzień na szlaku Mestia Uszguli miał być jednym z tych bardziej widokowych, wzbudzających zachwyt i wywołujących efekt „wow”. Tyle przynajmniej można było wywnioskować patrząc na zdjęcia odnalezione w internecie. Niestety tego dnia pogoda postanowiła spłatać nam figla i musieliśmy się obejść smakiem. Nie zmienia to jednak faktu, że tego dnia nie zabrakło atrakcji.
Pada, ciągle pada!
Jak już wspomniałem we wcześniejszym wpisie wieczorem poprzedniego dnia zaczęło padać. Niestety padało również o poranku, kiedy wychyliliśmy nosy z namiotów i nie zanosiło się na to, że szybko się rozpogodzi. Pogodzeni z losem postanowiliśmy wyczekać na dogodny moment, kiedy opady deszczu staną się mniej intensywne i będziemy mogli zwinąć w miarę spokojnie nasz biwakowy majdan. Nie ma chyba nic gorszego nie pakowanie się w strugach ulewnego deszczu. No może jest jeszcze coś gorsze. Zwijanie namiotu kiedy wieje, prawda Adrian? 😀 Uwijając się w pośpiechu zwinęliśmy w końcu nasz dobytek i dołączyliśmy do wędrującej w kierunku Uszguli karawany.
Szlak wiódł w górę doliny prowadząc jej szerokim dnem. Maszerując przed siebie po prawej stronie towarzyszyła nam wartka, lodowcowa rzeka. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że musieliśmy ją przekroczyć. Niewątpliwie była to jedna z większych atrakcji tego dnia. Ale po kolei. Kiedy dotarliśmy do punktu przeprawienia się przez rzekę zastaliśmy na miejscu… kolejkę oczekujących na przeprawę. Jak nie trudno się domyślić nie ma w tym miejscu żadnego mostu.
Przeprawa przez rzekę
Opcje pokonania rzeki są zatem dwie. Pierwsza: trzeba zamoczyć nóżki i przejść przez rzekę o własnych siłach. Jest to wariant bardziej hardcorowy. Nurt jest bardzo wartki, a woda sięga do wysokości ud i naprawdę nie trudno o zaliczenie kąpieli w lodowatej wodzie. Opcja numer dwa: skorzystać z usług miejscowych i przekroczyć rzekę na końskim grzbiecie. Oczywiście za uiszczeniem stosownej opłaty w wysokości 20 lari od osoby.
Od razu mignęło nam przed oczami 60 lari, które musielibyśmy wydać na przeprawę, a które mogliśmy spożytkować kupując np. chaczapuri czy domowe wino. Decyzja więc była oczywista – próbujemy przedostać się na drugi brzeg na własną ręka. W zasadzie to powinienem chyba napisać “na własną nogę” 😉
Kiedy zaczęliśmy przygotowywać się do przejścia wzbudziliśmy małe poruszenie i zaciekawienie wśród zgromadzonych turystów. Staliśmy się dla nich pewnego rodzaju atrakcją na równi z konną przeprawą. Pewne dziewczyny stwierdziły, że musimy być z Izraela, bo tylko ludzie z tego kraju robią tak szalone rzeczy. Ciekawe co by powiedziała, gdyby zobaczyła co robią ludzie w kraju nad Wisłą 🙂 Ja nie dam rady? Potrzymaj mi piwo!
A więc do dzieła! Po spakowaniu i zabezpieczeniu wszystkiego w plecaku. Rozebrani od pasa w dół, pozostawiwszy tylko batki na tyłku i sandały na nogach weszliśmy do wody. Oczywiście była lodowata! Trzymaliśmy się razem pod pachę dodatkowo podpierając kijkami, żeby nie stracić równowagi. O to akurat trudno nie było przy napierającej wodzie oraz nie równym dnie. Na drugą stronę przeprawialiśmy się małymi kroczkami, skierowani przodem w górę rzeki. Woda sięgała nam maksymalnie do ud. Mogło wydawać się, że to niewiele, ale żywioł naprawdę miał swoją moc i poruszanie się przy takim poziomie wody wcale nie było łatwe. Na szczęście bezpiecznie udało nam się przejść na drugi brzeg wywołując podziw wśród obecnych tam już osób.
Podejście na przełęcz Chkhunderi
Od tego momentu szlak wił się stromym zboczem, gęsto porośniętym krzewami rododendronów. Oczami wyobraźni starałem się znaleźć w tym miejscu wczesnym latem, kiedy zapewne całe zbocza pokryte są kolorowymi kwiatami. Ależ to musi być cudowny widok. Im wyżej byliśmy tym lepsze mieliśmy widoki na znajdujący się za naszymi plecami jęzor lodowca Adishi. Świadomość, że ta olbrzymia kupa lodu jest żywym organizmem, który cały czas trzeszczał i huczał przyprawiała o dreszcze. Równie przerażające było spojrzenie na zbocza okalające lodowiec, na których można było zobaczyć jego dawny zasięg występowania. Śpieszmy się podziwiać lodowce, tak szybko odchodzą… Skala tego zjawiska na całym świecie jest przeogromna i niestety nic nie wskazuje na to, że ma wyhamować.
Najlepszy widok na lodowiec oraz górujące ponad nim szczyty rozpościera się z przełęczy Chkhunderi, która znajduje się na wysokości 2722 m. Jest to najwyżej znajdujący się punkt na trasie trzeciego odcinka i w ogóle na szlaku Mestia – Uszguli. Przy dobrej pogodzie widoki są zapewne bajeczne. Nam niestety nie było dane ich podziwiać, bo ponad czterotysięczne wierzchołki schowane były pod grubą warstwą chmur. A widać stąd m.in. takie szczyty jak: Tetnuldi (4790 m), Gistola (4824 m), Katyn-Tau (4895 m), Glavnaja Jangi (5076 m), Szczyt Shota Rustaveliego (4846 m) czy też najwyższy szczyt Gruzji – Szcharę (5193 m). Zanim zaczęliśmy schodzić do sąsiedniej doliny, poszwendaliśmy się jeszcze po grzbiecie podziwiając widoczne poniżej pułapu chmur lodowce Zaresho – Khalde.
Zejście do Khalde
Z przełeczy Chhunderi ścieżka zaprowadziła nas, aż na samo dno doliny rzeki Khalde. Dalsza część wędrówki wiodła szutrową drogą wzdłuż wspomnianej rzeki. Zmierzając do wylotu doliny minęliśmy jeszcze po drodze osadę Khalde. Korzystając z okazji skonsumowaliśmy miejscowe chaczapuri (10 lari) i przypomnieliśmy sobie jak smakuje Coca-Cola (3 lari). Z Khalde mieliśmy do przejścia jeszcze jakieś 5 km, co zajęło nam niecałe 2h.
Trzeci etap wędrówki szlakiem Mestia -Uszguli zakończyliśmy w wiosce Lalkhori położonej u wylotu doliny tuż przy drodze łączącej Uszguli z cywilizacją. Namioty rozbiliśmy w ogródku mijanego po drodze guesthouse’u Sweet Home. Zaoszczędzone na przeprawie konnej pieniądze zainwestowaliśmy w domowe wino (25 lari /2,25l) oraz przepyszne chaczapuri (10 lari). Nie wiem czy mieliście już okazję zakosztować w gruzińskich specjałach, ale nam wszystko baaardzo smakowało i już tęsknimy za tymi smakami.
Tym samym przed nami pozostał ostatni odcinek wędrówki na trasie Mestia – Uszguli, o którym opowiemy w kolejnym wpisie.
Informacje praktyczne:
Mapa – szlak Mestia – Uszguli, etap 3. Adishi – Lalkhori:
- Z Adishi warto wyruszyć wcześnie rano, tak aby zdążyć na przeprawę konną. Po południu Swanowie wracają ze swoimi końmi do domów więc może się okazać, że będziecie zmuszeni przeprawić się samodzielnie. Cena przejazdu na końskim grzbiecie wynosiła w 2019 r. 20 lari.
- Nawet jeśli nie macie zamiaru skorzystać z konnej przeprawy warto wyruszyć na szlak wcześnie rano, po południu przybywa wody z lodowca i rzeka staje się trudna do przebycia.
Trochę cyferek i statystyk:
- Długość odcinka przełęcz Adishi – Lalkhori: 18,1 km
- Czas naszego przejścia: 8 h
- Przewyższenie na trasie: +780 m / -1113 m
Znajomi mówią o nas, że jesteśmy najbardziej zbzikowanymi na punkcie gór ludźmi jakich znają.
Góry to miejsce, gdzie uciekamy, by przeżyć kolejną przygodę, gdzie chcemy być bliżej przyrody i nasłuchiwać ciszy. No tak, ciekawe czy można usłyszeć ciszę? Ela ciągle próbuje znaleźć odpowiedź na to nurtujące pytanie, a ja bez końca planuję nasze kolejne wyprawy!