Otargańce (słow. Otrhance) – boczna grań w słowackich Tatrach Zachodnich, rozdzielająca Dolinę Jamnicką od Doliny Raczkowej. Odbiega ona od znajdującego się w grani głównej Jarząbczego Wierchu w południowym kierunku. Jest to poszarpana grań, w której wyróżnia się kilka szczytów i przełęczy. (Wikipedia)
Tak w telegraficznym skrócie opisuje Otargańce Wikipedia. Zachęceni słowami “poszarpana grań” oraz relacją Zielonych w podróży postanowiliśmy sprawdzić jak owa grań wygląda w rzeczywistości. A, że lubimy słowackie Tatry Zachodnie to nie trzeba było nas długo przekonywać. Dodatkowo udało nam się zabrać na wycieczkę rodziców 🙂 Lubię przeciorać ich od czasu do czasu po szlaku. Zawsze po takim wyjeździe mówią, że już nigdy więcej, że to już ostatni raz, kiedy dali się namówić, ale zazwyczaj kończy się to tak, że po jakimś czasie dyskretnie zagadują, kiedy znów gdzieś pojedziemy “trochę” się zmęczyć 😉
Wędrówkę rozpoczęliśmy u wylotu Doliny Wąskiej, która stanowi bramę do Doliny Jamnickiej i Doliny Raczkowej oraz oddzielającej je grani Otargańców. Pierwsze 2 km szlaku prowadzą leśną drogą wzdłuż Raczkowego Potoku. Co tu dużo mówić, a w zasadzie pisać… Odcinek ten nie jest ani wymagający, ani powalający, a dojście do rozwidlenia szlaków zajęło nam ok. 30 min. Na wspomnianym rozwidleniu szlaków podążyliśmy za znakami koloru zielonego. I już po pierwszych metrach na zielonej ścieżce wiedzieliśmy, że wylejemy tutaj siódme poty. Szlak szybko wznosił się w górę, a my co chwilę zatrzymywaliśmy się by rozejrzeć się wokół i zaczerpnąć tchu.
W dolnych partiach szlaku co jakiś czas musieliśmy także trochę się nagimnastykować, ponieważ na szlaku leżało sporo powalonych drzew. Dodatkowo część lasu porastającego południowe zbocza padła łupem słowackich leśników przez co na pewnym fragmencie szlaku mieliśmy problem z odnalezieniem właściwej ścieżki. Na szczęście kierunek wędrówki był jasny i prowadził w górę, w stronę grani więc szybko wróciliśmy na właściwe tory i dalej maszerowaliśmy za zielonymi znakami.
O ile spacer w cieniu drzew sprawiał, że na naszych czołach pojawiały się pojedyncze krople potu, to wejście w kosówkę i wystawienie się na działanie słońca spowodowało, że pot lał się już strumieniami 😛 W nagrodę mogliśmy w końcu rozejrzeć się po okolicy i spojrzeć na wznoszącą się przed nami grań Otargańców. A na widok jej skalnych formacji moje kopytka jakby żwawiej ruszyły do galopu. Mam taką trochę dziwną przypadłość, że lubię dotykać tatrzańskiego granitu, który działa na mnie jednocześnie uspokajająco i pobudzająco. Ot taki paradoks 😉
Zabawa na grani zaczęła się od jej pierwszego skalnego spiętrzenia czyli tzw. Małych Otargańców. Od tego momentu czekała na nas istna sinusoida, ale sprawiająca o wiele więcej przyjemności niż ta z lekcji matematyki. Po kolei przyszło nam pokonywać wzniesienia Niżnej, Pośredniej i Wyżniej Magury oraz wielu nie znanych mi z nazwy wzniesień, kończąc na najwyższej kulminacji grani Otargańców czyli Raczkowej Czubie (słow. Jakubina). Wznosi się ona na wysokość 2194 m i jest drugim co do wysokości szczytem Tatr Zachodnich, ustępując pierwszeństwa jedynie sąsiadującej Bystrej (2248 m).
W czasie wędrówki granią Otargańców fajne jest to, że szlak prowadzi praktycznie cały czas granią i jednocześnie mogliśmy podziwiać widoki po jednej i drugiej stronie. A z grani widać naprawdę sporo. Po prawej stronie Dolinę Raczkową, Bystrą i górujące za nią Tatry Wysokie z wyróżniającym się wierzchołkiem Krywania. Po lewej stronie mamy natomiast Dolinę Jamnicką i przepiękną grań Rohaczy z pozostałą częścią Tatr Zachodnich w tle.
Z wierzchołka Raczkowej Czuby również rozciąga się świetna panorama obejmująca praktycznie całe Tatry Zachodnie. Na szczycie spędziliśmy trochę czasu podziwiając roztaczające się widoki. I to co lubię najbardziej w słowackich Tatrach Zachodnich – byliśmy tam praktycznie przez cały czas sami! 🙂 A to wszystko w szczycie sezonu, kiedy na pozostałych tatrzańskich szlakach mijają się setki jeśli nie tysiące ludzi!
Po takiej uczcie dla oka ciężko było nam ruszać w dalszą drogę, bo wiedzieliśmy, że za jakiś czas schowamy się w Dolinie Jamnickiej i nasza panorama ograniczy się jedynie do otaczających ją wierzchołków. Z Raczkowej Czuby zeszliśmy na Jarząbczy Wierch (2137 m), gdzie mieliśmy problem przecisnąć się przez oblegających szczyt turystów. Pamiętacie jak przed chwilą wspominałem, że na Raczkowej Czubie byliśmy sami? No właśnie. Oba szczyty dzieli raptem 30 min marszu, a zastaliśmy na nich zupełnie inne światy. Dlatego nie zatrzymując się nawet na moment ruszyliśmy w kierunku Niskiej Przełęczy. Na przełęczy oddzielającej Jarząbczy Wierch od Łopaty odbiliśmy w lewo, na zielony szlak prowadzący do wspomnianej Doliny Jamnickiej. Tutaj znów mogliśmy cieszyć się ciszą i spokojem. Naprawdę nie potrafię zrozumieć fenomenu, niektórych szlaków i ich oblężenia. Na szczęście udaje mi się znaleźć w Tatrach jeszcze takie miejsca, gdzie możemy odetchnąć od zgiełku codzienności.
Znajomi mówią o nas, że jesteśmy najbardziej zbzikowanymi na punkcie gór ludźmi jakich znają.
Góry to miejsce, gdzie uciekamy, by przeżyć kolejną przygodę, gdzie chcemy być bliżej przyrody i nasłuchiwać ciszy. No tak, ciekawe czy można usłyszeć ciszę? Ela ciągle próbuje znaleźć odpowiedź na to nurtujące pytanie, a ja bez końca planuję nasze kolejne wyprawy!
2 komentarze
Też mi ten szlak bardzo się podobał. I do tego, tak jak Wy zauważyliście, nie ma tam dużej ilości osób. Na szczęście nawet w Tatrach nie wszystkie szlaki są ciągle oblegane 😉
Tak, choć coraz trudniej już o takie miejsca i szlaki. Niemniej jednak pocieszam się, że jeszcze takie są 😉