Praktycznie każdy kto wybiera się do Cortiny d’Ampezzo i dociera tam od północnej strony mija po drodze masyw Monte Piana. Ten niewielki i nieszczególnie wyróżniający się masyw położony pośród bardziej znanych i dostojnych masywów Monte Cristallo, Croda Rossa czy Tre Cime di Lavaredo kryje w sobie niezwykłą historię i tajemnice. Wznoszące się ponad taflę jeziora di Landro plateau masywu było miejscem bardzo intensywnych i zaciętych walk w czasie I wojny światowej toczących się pomiędzy wojskami włoskimi i austriackimi.

Prawdę mówiąc odwiedziliśmy to miejsce głównie ze względu na fatalne prognozy pogody, które nie pozwoliły nam na zmierzenie się z czymś bardziej ambitnym. Masyw składa się z dwóch wierzchołków: Monte Piano (2305 m) i Monte Piana (2325 m), oddzielonych przełęczą dei Castrade (2272 m), które okupowały przeciwległe strony konfliktu. My rozpoczęliśmy zwiedzanie masywu od wierzchołka Monte Piano znajdującego się po północnej stronie, a którego zawzięcie bronili Austriacy. W drogę na szczyt wyruszyliśmy z nad Lago di Landro. Obchodząc jego północy brzeg oraz przekraczając koryto rzeki Rienz wkroczyliśmy na szlak nr 6 o nazwie Sentiero dei Pionieri (niem. Pionerweg). Szlak ten to niezliczona i niekończąca się kompilacja zakosów bardzo szybko pnących się w górę w paru miejscach ubezpieczona stalową liną. W czasie naszego wejścia wilgotność powietrza była tak duża, że aż wręcz namacalna. Nie ułatwiało to pokonywania kolejnych metrów i łapania oddechu, ale daliśmy radę 🙂

Im bliżej byliśmy szczytu tym więcej ukazywało nam się śladów obrazujących co wydarzyło się tutaj 100 lat temu. Po drodze mijamy groby kilku żołnierzy poległych w czasie walk. Ich ilość zupełnie nie oddaje dramatu jaki tutaj się wydarzył w minionym wieku, ponieważ wg szacunków historyków w czasie dwuletnich walk na Monte Piana zginęło po obu stronach barykady ok. 14 tys. żołnierzy… Oby nigdy więcej… Na naszej drodze spotykamy również różnego rodzaju umocnienia i pozostałości po budynkach oraz linii elektrycznej. W końcu docieramy na rozległe plateau, które jest dosłownie przeorane linią okopów oraz wszelkiego rodzaju umocnień i drutów kolczastych.

Trudno sobie wyobrazić tragedię ludzi, którzy musieli tutaj walczyć. Patetyczną atmosferę dodatkowo potęguje pogoda i deszcz, który zaczyna padać na nasze głowy. Z jednej strony magia Dolomitów, fantastyczne widoki, wszędzie dookoła bajeczne szczyty, z drugiej strony karabin w ręce, krew, głód, śmierć i łzy… Naprawdę trudno to pojąć. Ku pamięci wszystkich walczących i poległych tutaj osób na szczycie znajduje się krzyż oraz kilka pomników. W kroplach deszczu ruszyliśmy śladami historii specjalną ścieżką edukacyjną, która oprowadza nas po tym otwartym „pod chmurką” muzeum. Jest to możliwe dzięki staraniom i poświęceniu Stowarzyszenia Przyjaciół Dolomitów oraz Przyjaciół Monte Piana, które od 1983r., co roku, rękami wolontariuszy odbudowuje i rekonstruuje arenę walk z czasów Wielkiej Wojny.

Wszystkich zainteresowanych historią tego miejsca odsyłam do strony muzeum oraz stowarzyszenia, gdzie można przeczytać m.in. o przebiegu toczących się tutaj walk oraz zobaczyć linię umocnień obu stron konfliktu.
http://www.montepiana.com/museo.htm
http://www.assneamicidelmontepiana.altervista.org

Z racji tego, że nad naszymi głowami w dalszym ciągu wisiały deszczowe chmury, które opłakiwały los poległych tutaj ofiar, postanowiliśmy zejść do znajdującego się po południowej stronie płaskowyżu schroniska Bosi. Ciepła herbata i jabłkowy strudel na chwilę pozwoliły nam zapomnieć o tym z czym zetknęliśmy się kilka chwil wcześniej. Tego dnia pogoda nie zamierzała się poprawiać, a my mimo padającego deszczu musieliśmy opuścić przytulne, ciepłe schronisko i wyruszyć w drogę powrotną. Ponownie przeszliśmy południową część plateau i by dotrzeć na Forc. dei Castrade i ścieżką dei Turisti (nr 6a) zejść w dół. W zasadzie od chwili kiedy zeszliśmy w pasmo kosodrzewiny z nieba padał na nas rzęsisty deszcz. W strugach wody i milczeniu każdy szedł przed siebie byle by tylko dotrzeć do samochodu. Adrian z Maćkiem mocno ruszyli do przodu jak gdyby chcieli wyprzedzić nieuchronne. Ja z Elą pogodziłem się z sytuacją i rozmyślając o tym co widzieliśmy na górze spokojnie schodziliśmy w dół.

Spotkaliśmy się dopiero przy samochodzie, gdzie Adrian opowiedział nam o swojej „przygodzie” jaka go spotkała w czasie zejścia. Otóż sprawa wyglądała tak: kiedy dotrze się już do doliny szlak rozdziela się na 6a i 6b. Wariant pierwszy doprowadza nas do drogi łączącej Dobiacco z Misuriną, natomiast wariant 6b prowadzi nas dnem doliny, by wzdłuż brzegów jeziora okrążyć je i znaleźć się w punkcie wyjścia. Adrian wybrał opcję 6a. Kiedy dotarł do drogi postanowił złapać stopa, by móc podjechać na parking, gdzie stał nasz samochód. Ta sztuka nawet mu się udała tylko w całej historii było małe „ale”. Otóż Adrian podróż swą zaliczył na pace razem z kupą piachu i żwiru 😀 Grunt, że nie musiał iść o własnych siłach. Z racji tego, że my wybraliśmy wariant 6b zajęło nam to trochę więcej czasu, a Adrian zmuszony był przeczekać to pod drzewem w nadziei na nasz szybki powrót. Koniec końców przemoczeni i nieco przytłoczeni wróciliśmy na camping, gdzie od razu wskoczyliśmy w ciepłe śpiwory i zaczęliśmy zastanawiać się co dalej…

3 komentarze

  1. Hej. Chcielibyśmy przejść tę trasę, ale będziemy z psem. Damy radę, czy są na niej takie trudności, których psie łapy nie przeskoczą? Mamy co prawda alternatywę, ale prowadzi ona asfaltem, więc bardzo nam się ona nie uśmiecha. Będę wdzięczna za każdą wskazówkę. A tak w ogóle jaki mniej więcej dystans ma ta trasa i ile czasu trzeba na nią założyć?

    • Cześć! Trasa, którą przeszliśmy ma ok. 12 km i jej zajmuje ok. 6,5-7h. Miejscami jest dosyć stromo, ale nie przypominam sobie momentów, w których stricte musieliśmy się wspiąć więc myślę, że Wasz wprawiony w bojach czworonóg powinien dać sobie radę 😉

      • Dzięki wielkie! W takim razie idziemy 🙂 O psią kondycję się nie martwię, bywaliśmy już w Alpach i radził sobie świetnie, dystans 12 km też nie jest dla niego problemem. Jedynie obawiałam się np. klamer albo łańcuchów, bo to mogłoby się okazać nie do przejścia. Ta drabinka na ostatnim zdjęciu trochę mnie przeraziła, ale jak jest to jedyne takie miejsce to jakoś damy radę.

Write A Comment

Podobał Ci się wpis?

Znalazłeś interesujące Cię informacje?

Bądź na bieżąco i dołącz do nas na Facebook’u!

Nic Cię to nie kosztuje, a nas zmotywuje do dalszej pracy 🙂