Teleportujemy się na pogranicze włosko-słoweńskie i rozpoczynamy naszą przygodę. Docieramy do skrzyżowania dróg 203 i 902. To tutaj rozpoczyna się spektakularna droga prowadząca na Mangartskie Sedlo, miejsce, na które zamierzaliśmy dotrzeć pierwszego dnia. Na drodze tej znajdziemy mnóstwo ekscytujących zakrętów, serpentyn oraz wąskich tuneli. Na końcu trasy znajduje się pętla, która prowadzi na najwyższy punkt trasy położony na wysokości 2040 m n.p.m.
W momencie kiedy tam dotarliśmy naszym oczom ukazał się znak zakazu ruchu – droga zamknięta. Wśród nas zapanowała konsternacja i złość. Przejechaliśmy tyle drogi i ostatni jej fragment nam zamknęli? Nie może tak być! Pytamy napotkanego mężczyznę, dlaczego droga jest zamknięta i dowiadujemy się, że leży na niej jeszcze śnieg. Nie bylibyśmy sobą gdybyśmy nie spróbowali zweryfikować tego osobiście więc ruszamy w górę. Początkowo nic nie wskazuje, że mielibyśmy nie dotrzeć na górę. Droga faktycznie jest bardzo wąska i kręta, ale jak najbardziej przejezdna. Na pewnej wysokości dopadają nas chmury i gęsta mgła, które ograniczają widoczność do zaledwie kilku metrów. W niesamowicie groźnie wyglądającej scenerii, mimo słabej widoczności kontynuujemy naszą jazdę. Już nikt nie liczy zakrętów, każdy kurczowo wpatruje się przed siebie. Mijamy pierwszy tunel, później kolejne. Jazda tunelami w tych warunkach była naprawdę ekstremalna, ponieważ mgła była tak gęsta, że wewnątrz tunelu nie było kompletnie nic widać. Ku naszemu zdziwieniu po wyjechaniu z jednego z tuneli dotarliśmy ku rozwidleniu dróg, z których jedna prowadziła pod schronisko. Po krótkim rekonesansie w wykonaniu Przemka okazuje się, że mimo tego, iż droga do tego miejsca jest przejezdna znajdujące się nieopodal schronisko jest zamknięte. To zdecydowanie krzyżuje nasze plany, bo zakładaliśmy tutaj nocleg, aby móc rano zaatakować Mangart. Podjeżdżamy kawałek dalej na mały parking i widzimy, że faktycznie na dalszym odcinku drogi leży śnieg, ale nam w zupełności wystarczy osiągnięta wysokość. Mimo pewnych komplikacji Jest przepięknie! Wiatr hula na lewo i prawo przeganiając chmury i odsłaniając co chwilę potężna kopułę szczytową Mangartu pobudzając tym naszą wyobraźnię!
Przed nami pojawia się perspektywa noclegu w samochodzie na niewielkim parkingu tuż pod szczytem, gdzie porywisty wiatr i zimno nie pozwoliłyby zmrużyć nam oka nawet na sekundę. Dodatkowo całkowicie stracilibyśmy szansę na zobaczenie meczu Polska-Niemcy na Euro 2016. Burza mózgów i szybka zmiana planów. Jedziemy na przełęcz Vršič, gdzie przy głównej drodze znajduje się kilka schronisk. Spróbujemy poszukać tam noclegu, a przy okazji zobaczyć biało-czerwonych w akcji. Zapada też decyzja, że zamiast wchodzić na Mangart spróbujemy swoich sił na szczycie o nazwie Mała Mojstrovka.
Docieramy do Kranjskiej Góry, gdzie skręcamy na drogę 206. Po paru kilometrach rozpoczynamy kolejny podjazd serią serpentyn i ostrych zakrętów na przełęcz Vršič. Ostatecznie zatrzymujemy się w domku Tonkina Koča. Miejsce to okazuje się być strzałem w dziesiątkę. Trafiliśmy tutaj na bardzo serdecznych gospodarzy, babcię i jej wnuczkę, którzy ugościli nas jakbyśmy byli rodziną. W miłej atmosferze przy Żubrówce i miejscowym bimbrze, którym częstowała nas babcia, zacieśniamy więzi polsko-słoweńskie i oglądamy razem mecz biało-czerwonych z Niemcami. Jak się okazało byliśmy jedynymi gośćmi tego dnia.
O poranku naszym oczom ukazuje się fantastyczny widok na Alpy Julijskie ze Špikiem po jednej stronie i Prisojnikiem oraz jego skalnym oknem po drugiej. Względnie sprawnie uwijamy się i podjeżdżamy jeszcze kawałek w kierunku przełęczy Vršič (1612 m n.p.m.), skąd rozpoczyna się szlak na Małą Mojstrovkę. My wybieramy wejście drogą o nazwie Hanzowa Pot, która poprowadzona została via ferratą od północno-wschodniej strony. Szlak prowadzi początkowo piętrem kosodrzewiny w kierunku przełęczy Vratca (1799 m n.p.m.), gdzie meldujemy się już po 20 min. Tutaj skręcamy w lewo i trawersujemy północne zbocza Mojstrovki, na których zalegają jeszcze spore i strome pola śnieżne.
Przez chwilę trasa prowadzi jeszcze wyraźną ścieżką oznaczoną czerwonymi kropkami lecz w momencie wejścia w pola śnieżne droga przestaje być już taka oczywista. Wypatrujemy początku ferraty, ale nie udaje nam się nic wypatrzyć. Idziemy dalej, ale dochodzimy już do miejsca, gdzie krzyżują się kolejne szlaki co jednoznacznie mówi nam, że doszliśmy za daleko i musimy zawrócić. Kurcze, gdzie jest ta ferrata? Decydujemy się ubrać raki i trawersujemy z powrotem zbocze Małej Mojstrovki tuż pod skalną ścianą z nadzieją, że uda nam się wypatrzyć punkt startowy. W końcu w połowie długości ściany udaje mi się wypatrzyć kawałek stalowej liny i odnajdujemy początek naszej żelaznej drogi.
Podchodzimy stromo zaśnieżonym piargiem w górę, w miejsce, gdzie swój początek ma via ferrata i przygotowujemy się do wejścia w ścianę. Uzbrojeni w niezbędny sprzęt wpinamy się w stalową linę i ruszamy. Trudności ferraty wyceniane są na B/C więc czeka nas nieco przyjemnej i nietrudnej wspinaczki. Bardzo szybko pokonujemy kolejne metry i nabieramy wysokości. Dzięki temu mamy piękny widok na dolinę Tamar oraz rozciągające się na horyzoncie Karawanki i Alpy Kamnickie. Mimo, że ferrata nie należy do najtrudniejszych musimy uważać, bo skała jest miejscami bardzo śliska. Stalowe liny poprowadzone są wszystkimi możliwymi formacjami skalnymi przez co wspinaczka jest urozmaicona i bardzo przyjemna.
Mniej więcej na wysokości, gdzie kończą się stalowe ubezpieczenia i rozpoczyna się I-II wspinaczka wchodzimy w chmury, które szczelnie okryły szczyt. Sprawnie pokonujemy kolejne odcinki szlaku starając się nie zgubić czerwonych kropek wyznaczających jego przebieg, które miejscami chowają się pod zalegającym śniegiem. W końcu stajemy na szczycie Małej Mojstrovki, 2332 m n.p.m. szczelnie otuleni chmurami. Niestety nie uświadczyliśmy żadnych widoków za to nieźle nas przewiało i zmarzliśmy.
Nie zabawiając długo na szczycie rozpoczynamy zejście drogą normalną. Prowadzi ona południowo-zachodnim zboczem, które pokryte jest skalnym gruzem, który osypuje się spod nóg. W dalszym ciągu wieje niemiłosiernie do tego stopnia, że w momencie kiedy robiłem zdjęcia i miałem kijki przewieszone luźno na ręce, znajdowały się one w pozycji poziomej! Po przejściu najbardziej osypującej się części drogi trafiamy w końcu na wyraźną ścieżkę, którą prowadzi dalsza część szlaku. Docieramy na małą przełączkę skąd rozpościera się wspaniały widok na dolinę Zadnia Trenta oraz dolinę rzeki Soča. W tym miejscu skręcamy w lewo, gdzie ścieżka prowadzi nas stromo w dół w kierunku przełęczy Vršič. Po kilkunastu minutach jesteśmy w punkcie wyjścia. Ledwo udaje nam się spakować do samochodu i zaczyna solidnie padać.
Niestety tego dnia wszystkie pokoje u „naszej babci” w Tonkina Koča były zajęte więc zmuszeni byliśmy poszukać noclegu gdzieś indziej. Wybór padł na Erjavčeva Koča na Vršiču, schronisko położone nieco wyżej niż wspomniana Tonkina Koča. Wiało tam PRL-em i obsługa do najmilszych nie należała więc nie będę się zbytnio nad nim rozczulał. Generalnie nie polecam.
Relacja z dalszej części wyjazdu i przejścia ferraty Via Italiana na Mangarcie znajduje się tutaj.
Znajomi mówią o nas, że jesteśmy najbardziej zbzikowanymi na punkcie gór ludźmi jakich znają.
Góry to miejsce, gdzie uciekamy, by przeżyć kolejną przygodę, gdzie chcemy być bliżej przyrody i nasłuchiwać ciszy. No tak, ciekawe czy można usłyszeć ciszę? Ela ciągle próbuje znaleźć odpowiedź na to nurtujące pytanie, a ja bez końca planuję nasze kolejne wyprawy!
3 komentarze
Alpy Julijskie – przepiękne! Via ferratę na Małą Mojstrowkę oglądałam tylko z typowo spacerowego szlaku na Slemenovą Spice i jak patrzyłam na idących tamtędy ludzi nie nazwałbym jej łatwą i naprawde podziwiam. No ale też nie mam kompletnie doświadczenia z takimi szlakami. Może kiedyś się to zmieni. Zdjęcia rewelacyjne 🙂
Na Slemenovą Spice weszliśmy w tym roku, świetny punkt widokowy na Małą Mojstrowkę i Jaloviec, zwłaszcza Jaloviec! Polecam kiedyś spróbować przejść się via ferratą, świetna sprawa. I daleko mi do Twoich zdjęć, ale ze zwykłego kieszonkowca nie wiele da się wyciągnąć 😛 Pozdrawiam!
O tak! Punkt widokowy świetny! Via ferraty raczej spróbuję bo lęki są po to żeby je przełamać 😉 a zdjęcia masz naprawdę niezłe. A jakie cuda przedstawiają!