Garść ciekawostek
Słowenia i Alpy Julijskie w ostatnich latach stały się częstym celem naszych wyjazdów. Czujemy się tam wyśmienicie, a ja potrafię już opisać słoweńskie panoramy nie gorzej niż te tatrzańskie. O ile do tej pory nasze górskie podboje koncentrowały się w centralnej i wschodniej części Alp Julijskich, tym razem postanowiliśmy odwiedzić północno-zachodnie rubieże tego pasma. Na pierwszy ogień poszedł Kanin położony na słoweńsko-włoskim pograniczu. Kanin to rozległy masyw o bardzo ciekawej, krasowej budowie geologicznej. Niech świadczy o tym chociażby fakt, że pod swoim olbrzymim cielskiem kryje pięć najgłębszych jaskiń Słowenii (źródło: https://www.katasterjam.si/, dostęp 2022.05.14):
- Čehi 2 – gł. 1505 m ppt (14. najgłębsza jaskinia)
- Črnelsko brezno – gł. 1393 m ppt (3. najdłuższa jaskinia Słowenii)
- Renejevo brezno – gł. 1322 m ppt (5. najdłuższa jaskinia Słowenii)
- System Mala Boka – BC4 – gł. 1319 m ppt (odkryta i eksplorowana przez Polaków)
- Vandima – gł. 1182 m ppt
Wróćmy jednak na powierzchnię. Na Kanin prowadzą szlaki zarówno ze słoweńskiej, jak i włoskiej strony. Planując wejście na ten szczyt ciekawsza wydała nam się droga włoska rozpoczynająca się na przełęczy Sella Nevea. Ciekawsza, ponieważ górny jej odcinek stanowi via ferrata Brigata Julia, a jak wiecie ferraty bardzo lubimy. Szlak ten ma jednak jedną wadę. Na północnych zboczach Kaninu znajduje się lodowiec, a w zasadzie jego niewielkie pozostałości. Pomimo tego, że w ciągu ostatniego stulecia powierzchnia lodowca Kanin skurczyła się o 84% dojście do ferraty może okazać się niemożliwe z uwagi na zalegające tam, nawet późnym latem, znaczne ilości śniegu przykrywające dolną część ferraty. Lodowiec Kanin, podobnie jak wiele alpejskich lodowców, skurczył się drastycznie na skutek zmian klimatycznych i jego średnia grubość wynosi obecnie jedynie ok. 11 m (dawniej nawet 90 m).
Podejście 1. – droga włoska
Uzbierało się trochę tych ciekawostek około górskich, czas w końcu wyruszyć w drogę. Z parkingu znajdującego się przy dolnej stacji kolejki linowej skierowaliśmy się na szlak nr 635 prowadzący pod schronisko Celso Gilberti. Na całe szczęście znaczna jego część prowadziła w cieniu, bo poranne słońce dawało nam mocno popalić. Dojście pod mury schroniska zajęło nam 1h 45min skąd odbiliśmy w stronę Sella Bila Pec. Na przełęczy znajdują się ruiny dawnych zabudowań z I wojny światowej, których w Alpach Julijskich oraz Dolomitach nie brakuje. Po krótkim trawersie przeszytym kilkoma głębokimi i wypełnionymi śniegiem żlebami dotarliśmy do miejsca, gdzie ścieżka odbijała w kierunku szczytu Kanin i ferraty Julia.
Od tego momentu droga wiodła piarżystym i osypującym się terenem, a odnalezienie jej przebiegu ułatwiały kamienne kopczyki. Poruszając się w takim terenie pokonaliśmy ok. 150 m przewyższenia i dotarliśmy do podstawy śnieżnego pola. W tym momencie ulotniły się nasze nadzieje wejdziemy tego dnia na Kanin. Śnieżne zbocze było dosyć mocno nachylone, my nie mieliśmy ze sobą raków, a nawet gdyby to nie wiedzieliśmy czy początek ferraty również nie znajduje się pod śnieżną pokrywą. Nasze wątpliwości rozwiała schodząca z góry słoweńska para, która zawróciła ponieważ nie dało się wejść na ferratę. Nie mogła zapaść inna decyzja niż zarządzenie odwrotu. Górska Przygoda – Kanin, 0:1.
Podejście 2. – droga słoweńska
Jak nie drzwiami, to oknem mawiają. Tak też było w przypadku Kanina, który obraliśmy za nasz cel. Po nieudanym ataku od strony włoskiej postanowiliśmy spróbować startując z Bovca. Jako, że prognozy przewidywały w drugiej połowie dnia możliwe burze wyjątkowo zdecydowaliśmy, że skrócimy sobie nieco trasę i na płaskowyż wjedziemy kolejką linową. Na nasze nieszczęście uruchomienie kolejki tego dnia nieco się opóźniło, ponieważ po nocnej burzy trwał jej przegląd. Na szczęście okazało się, że z kolejką wszystko w porządku. Przewyższenie ok. 1750 m pokonaliśmy w kilkanaście minut, dzięki czemu zaoszczędziliśmy mnóstwo czasu i sił.
Spod budynku górnej stacji kolejki ruszyliśmy w kierunku Prestreljenikowego Okna. Legenda mówi, że skalne okno przebił Diabeł. On oraz Maryja zmierzali w stronę Świętej Góry. Diabeł myśląc, że wybrał krótszą ścieżkę natknął się na ścianę Prestreljenika w grzbiecie Kanina, uderzył w nią i zrobił olbrzymią dziurę. Kiedy dotarł w końcu na Świętą Górę okazało się, że Maryja była tam już od dawna. Tyle legenda, a geolodzy mówią, że dziura powstałą na skutek wietrzenia skał. Nie mówiłem, że Kanin i jego masyw są bardzo ciekawe geologicznie? Pod okno prowadzi krótka i bardzo łatwa ferrata Prestreljenik o której możecie przeczytać w osobnym wpisie -> o tutaj <-.
Może tym razem się uda?
Początkowy fragment szlaku prowadzi piarżystym zboczem poniżej skalnej półki po której poprowadzona jest ferrata dlatego warto w tym miejscu założyć kask. Bardzo często można trafić tutaj na “latające” kamienie zrzucane z góry przez kozice lub osoby pokonujące ferratę. Po przejściu tego fragmentu dotarliśmy pod skalną ścianę, której pokonanie ułatwiają klamry oraz stalowe liny. Kiedy weszliśmy nieco wyżej naszym oczom okazało się Prestreljenikowe Okno.
Dalsza część drogi na Kanin to trawers poniżej grani grzbietu. Szlak prowadził w dosyć piarżystym terenie, ale był w miarę wyraźny i dostatecznie szeroki więc szło się względnie ok. Pech chciał, że cel naszej wycieczki, Kanin, chował się cały czas w chmurach co nie wróżyło niczego dobrego. W pewnym momencie piarżysta ścieżka ustąpiła miejsca skalnej wspinaczce na grań. Po dotarciu na grzbiet okazała nam się panorama na włoską część Alp Julijskich. Na horyzoncie wyróżniał się Jof di Montasio oraz Jof Fuart.
Na krótką chwilę odsłonił się również wierzchołek Kanina. Po wejściu na grań to właśnie nią prowadził szlak. Momentami było powietrznie, ale cały czas bezpiecznie. Bezpiecznie dopóki na nie zobaczyliśmy na horyzoncie zbliżających się ciemnych chmur oraz nie usłyszeliśmy charakterystycznego pomrukiwania. W zaistniałej sytuacji, pomimo tego, że serce chciało by iść dalej, rozum mówił, że należy zawrócić. I tak też uczyniliśmy. W szybkim tempie staraliśmy się niwelować wysokość na której byliśmy obserwując cały czas co działo się nad naszymi głowami. Jak się okazało burza przeszła nieco na północ od nas i nie uroniła na nas nawet kropli deszczu. Cóż… Górska Przygoda – Kanin, 0:2
Podejście 3. – do trzech razy sztuka!
Jesteśmy uparci. A jak! Jak już sobie obierzemy jakiś cel to musimy dopiąć swego. Trzymając się tego postanowiliśmy podejść pod Kanin po raz trzeci. Ponownie skorzystaliśmy z kolejki i raz dwa przeszliśmy znany nam już odcinek pod Prestreljenikowe Okno oraz pokonaliśmy skalną półkę. Trawers grzbietu również poszedł nam bardzo sprawnie i po ok. 1h wchodziliśmy już na grań. Krótki, początkowy jej fragment znaliśmy już z drugiej próby wejścia na Kanin, ale dalsza jej część nieco nas zaskoczyła. Kiedy myśleliśmy, że przed nami już ostatnie podejście na szczyt, okazało się, że szlak przed wierzchołkiem schodzi ostro w dół. Na szczęście, dosyć głębokie wcięcie grani było ubezpieczone stalową liną.
Po jego pokonaniu przyszło nam ponownie wdrapywać się w górę. Będąc poniżej wierzchołka zobaczyliśmy za naszymi plecami olbrzymi otwór w grani. Zrobił na mnie niesamowite wrażenie tym bardziej, że kilka chwil wcześniej przechodziliśmy obok jego krawędzi i niczego nie zauważyliśmy! Ostatecznie po pokonaniu ostatniego odcinka grani udało nam się w końcu zdobyć Kanin! Trochę w stylu oblężniczym, ale do trzech razy sztuka! Tego dnia dosyć sporo osób obrało sobie za cel wejście na ten szczyt i na wierzchołku było dosyć tłoczno. Niestety sam czubek masywu otulały chmury i nie było prawie żadnych widoków. Stąd na szczycie spędziliśmy tylko krótką chwilę i zaczęliśmy schodzić.
Mapa wejścia na Kanin
Znajomi mówią o nas, że jesteśmy najbardziej zbzikowanymi na punkcie gór ludźmi jakich znają.
Góry to miejsce, gdzie uciekamy, by przeżyć kolejną przygodę, gdzie chcemy być bliżej przyrody i nasłuchiwać ciszy. No tak, ciekawe czy można usłyszeć ciszę? Ela ciągle próbuje znaleźć odpowiedź na to nurtujące pytanie, a ja bez końca planuję nasze kolejne wyprawy!