Trrrrrrr! Trrrrrrr! Trrrrrrr! Otworzyłem jedno oko. Trrrrrrr! Trrrrrrr! Trrrrrrr! Otworzyłem drugie oko. Trrrrrrr! Trrrrrrr! Trrrrrrr! Nie, to nie seria z karabinu maszynowego ani budzik wyrwał mnie z głębokiego snu. To stukot dzięcioła poszukującego śniadania na pobliskim drzewie. Próbowałem obrócić się jeszcze na drugi bok, ale obolałe plecy przypomniały mi o wędrówce poprzedniego dnia i jasno dały do zrozumienia, że wciąż żyjemy i nie padliśmy w nocy łupem niedźwiedzia ;P
No nic, trzeba było wstawać. Rozsunąłem zamek namiotu i poczułem rześki powiew wilgotnego powietrza. Na szczęście nie padało, choć w nocy parę kropel z nieba spadło. Mimo chłodnego poranka w lesie rozlegał się żywy i melodyjny śpiew ptaków. Jedynie dzięcioł z uporem maniaka dalej wystukiwał swoje łubu-dubu. Brrrr… Zimno. Ela jak zwykle na wieść o pobudce obróciła się na drugi bok, żądając jeszcze co najmniej pięciominutowej drzemki. Ehh… te jej drzemki 😛
Dla takich właśnie chwil targamy w góry ciężkie plecaczory, namiot i cały biwakowy majdan. Lubimy budzić się na łonie natury, poczuć zapach lasu, dotknąć porannej rosy, posłuchać ptasich treli. Żyjąc na co dzień w wielkim mieście trudno doświadczyć takich doznań.
Bez specjalnego pośpiechu zjedliśmy śniadanie i zwinęliśmy obozowisko. Wiedzieliśmy, że mamy przed sobą cały dzień. W dalszą drogę wyruszyliśmy dopiero po godzinie 9. Zgodnie z prognozami pogoda zaczynała się pogarszać. Było o wiele chłodniej niż poprzedniego dnia, wiał przenikliwy wiatr, a niebo zasnute było chmurami. Po wyruszeniu na szlak na dzień dobry czekała nas powtórka z podejścia na Klaka i do pokonania mieliśmy sporo powalonych drzew. Szczerze mówiąc omijanie tego wszystkiego odbierało sporą część z przyjemności bycia na szlaku.
Maszerując wielkofatrzańską magistralą co rusz podchodziliśmy pod kolejne szczyty i wzniesienia, po czym równie szybko z nich schodziliśmy, by za moment znów wdrapywać się na kolejne. Istna sinusoida. Znaczna część drogi prowadziła leśną ścieżką. Czasami, przy panujących warunkach pogodowych, sprawiająca całkiem przerażające wrażenie. Prawie jak w Blair witch project. Przez gęsto porośnięte zbocza trudno było dostrzec coś więcej, a rozleglejsze widoki pojawiały się jedynie od czasu do czasu na nieco wyższych wierzchołkach turczańskiego grzbietu Wielkiej Fatry. Całkiem przyjemne widoki rozlegały się z wierzchołka Jarabiny (1314 m) czy też Małego Łyśca (1297 m), ale najlepsza chyba panorama tego dnia rozciągała się ze szczytu Jaworzyny (1328 m), na którym zastaliśmy jeszcze całkiem sporo kwitnących krokusów 🙂 Położna w centralnej części Wielkiej Fatry w otoczeniu malowniczych hal i połonin Jaworzyna oferuje wspaniałe widok na najwyższe szczyty tego pasma. Jak na dłoni mogliśmy oglądać Soproń (1370 m), Borisov (1509 m), Ploskę (1532 m), Rakytov (1567 m) czy też Suchy Wierch (1550 m) i Ostredok (1596 m). Przy sprzyjającej aurze, latem lub późną wiosną, kiedy wszystko już się dookoła zazieleni i obudzi z zimowego snu widoki muszą być naprawdę zacne. Kiedy tam staliśmy i wpatrywaliśmy się w otaczające nas grzbiety od razu pomyślałem, że fajnie byłoby spędzić tam kiedyś noc i obudzić się wpatrując w te widoki.
Dojście do schroniska pod Borisovem ze szczytu Jaworzyny zajęło nam niecałą godzinę. W międzyczasie pokropił nas mały deszcz, który zostawił nas w spokoju równie szybko jak się pojawił. Przy schronisku zrobiliśmy sobie krótką przerwę, w czasie której ugasiliśmy pragnienie i zaspokoiliśmy wielkiego „małego głoda”. Dopiero docierając do schroniska spotkaliśmy pierwszych ludzi na szlaku. Żeby nie było, żadne dzikie tłumy, maksymalnie z 10-12 osób. To niesamowite, że wędrując przez dwa dni nie spotkaliśmy wcześniej nikogo innego. Już zaczynałem się zastanawiać czy czasem szlaki na Wielkiej Fatrze nie zostały pozamykane, a ja czegoś nie wiem, ale takie już są uroki Wielkiej Fatry, zwłaszcza jej turczańskiego grzbietu.
Przez krótką chwilę zastanawialiśmy się czy nie sprawdzić czasem czy otwarty jest szałas pod Borisovem i nie spędzić tam nocy, ale dowiedzieliśmy się od spotkanych na schronisku dziewczyn, że chata pod Suchym Wierchem jest otwarta. Prawdę mówiąc to właśnie tam planowaliśmy nocleg więc mając potwierdzenie, że chata jest otwarta ruszyliśmy w dalszą drogę pod Suchy Wierch.
Wieczorową już porą, kiedy zmierzaliśmy do chaty, pogoda nieco się poprawiła i zza chmur na moment wyjrzało słońce, które swoimi ciepłymi promieniami oświetliło okoliczne pagórki. Przez chwilę zrobiło się całkiem przyjemnie i klimatycznie. W takich właśnie okolicznościach dotarliśmy do chaty. Z pewnej odległości zauważyliśmy już dym unoszący się z kominka oraz krzątających się pod chatą ludzi, a dokładnie jak się okazało Jędrka i Martę. To właśnie w ich towarzystwie przyszło nam spędzić noc w chacie pod Suchym Wierchem. Jeśli traficie tutaj to pozdrawiamy serdecznie 🙂 Jeśli chodzi o samą chatę to powiedziałbym krótko – pełen wypas. Solidna, dobrze wyposażona, sporo miejsca do spania, niedaleko źródło wody. Czego chcieć więcej? Ano niczego! Przegadaliśmy wspólnie resztę wieczoru przy blasku świec dokładając co chwilę drewna do pieca, który zapewniał nam przyjemne ciepło w środku.
Kiedy nastała już ciemna noc wyszedłem jeszcze na zewnątrz pooglądać rozgwieżdżone niebo. Chmury, które tego dnia skutecznie zasłaniały słońce i ograniczały widoczność rozeszły się na dobre. Noc była piękna i spokojna. Ową ciszę zakłócał jedynie szum pobliskiego potoku, którego wartkie wody spływały w dolinę. Próbowałem zrobić zdjęcia nocnego nieba, ale efekt tego jest raczej mizerny. Bez statywu ciężko o ostrość, a i doświadczenie w tej kwestii mizerne więc na lepsze efekty mam nadzieję przyjdzie czas wkrótce. Trzeba próbować 🙂 Jeśli macie jakieś sprawdzone patenty na nocne kompozycje to chętnie przygarnę wszelkie wskazówki i dobre rady dotyczące ustawień aparatu 😛
Tymczasem płomień ostatniej świecy zgasł, a my położyliśmy się spać…
Znajomi mówią o nas, że jesteśmy najbardziej zbzikowanymi na punkcie gór ludźmi jakich znają.
Góry to miejsce, gdzie uciekamy, by przeżyć kolejną przygodę, gdzie chcemy być bliżej przyrody i nasłuchiwać ciszy. No tak, ciekawe czy można usłyszeć ciszę? Ela ciągle próbuje znaleźć odpowiedź na to nurtujące pytanie, a ja bez końca planuję nasze kolejne wyprawy!