Dawno, dawno temu… Tymi słowami mógłby zaczynać się ten wpis, gdyby nie fakt, że na Walentkowym Wierchu byliśmy w sierpniu ubiegłego roku. Nie tak dawno prawda? W międzyczasie jednak tyle się działo, że tamten wyjazd wydaje nam się już tak odległy. Na szczęście nie sposób go zapomnieć, bowiem tak widokowego zachodu słońca w Tatrach nie przeżyliśmy chyba nigdy wcześniej. Również nigdy wcześniej nie nocowaliśmy w Tatrach na dziko pod chmurką wpatrując się nocą w migoczące nad naszymi głowami gwiazdy i Drogę Mleczną.
Zanim jednak znaleźliśmy się na szczycie Walentkowego Wierchu odwiedziliśmy Dolinę Gąsienicową i weszliśmy na Kościelec. Z Kościelca zeszliśmy nad Czarny Staw Gąsienicowy i przez Zawrat przeszliśmy do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. My! W sierpniu! W szczycie sezonu turystycznego w Tatrach! Też nie mogłem w to uwierzyć, a jednak 😉 Jakoś na Walentkowy trzeba było dotrzeć.
Popołudniową porą schronisko w “Piątce” pękało w szwach. Na szczęście udało nam się dopchać po życiodajny płyn o jasnozłotym odcieniu i znaleźć miejsce na uboczu, gdzie mogliśmy podziwiać górującą nad doliną Orlą Perć. Przy okazji zamieniliśmy parę zdań z fotografem z Węgier, który pierwszy raz był w górach typu alpejskiego. Tatry zrobiły na nim piorunujące wrażenie i kiedy opowiedzieliśmy mu o naszych planach stwierdził, że jesteśmy szaleni 😀
A nasze plany zakładały, że po południu, kiedy tłumy turystów zaczną schodzić w kierunku Palenicy, by wrócić na swoje kwatery, my ruszymy w przeciwnym kierunku, w stronę Gładkiej Przełęczy, poszukać własnej 😉 Oficjalnie szlaku na Gładką Przełęcz z D5SP nie ma, ale kiedyś był i pozostała po nim dosyć dobrze widoczna ścieżka. Ruszyliśmy więc z powrotem niebieskim szlakiem w kierunku Zawratu. Kawałek za odbiciem żółtego szlaku na Kozią Przełęcz do Pustej Dolinki zeszliśmy na ścieżkę bezprawia. Bez problemu odnaleźliśmy jej przebieg i po 40 min od zejścia ze znakowanego szlaku znaleźliśmy się na Gładkiej Przełęczy.
Chwilę zastanawialiśmy się nad tym czy nie zostać na Gładkim Wierchu, ale ostatecznie wygrała opcja wdrapania się na Walentkowy Wierch. Oczywiście na szczyt nie prowadzi żaden szlak, ale z przełęczy wiedzie na niego wdeptana ścieżka. Dojście na wierzchołek zajęło nam ok. 30 min. Ku naszemu zdziwieniu pod szczytem spotkaliśmy dwóch Słowaków, którzy również zamierzali podziwiać niesamowitą panoramę Tatr jaka rozciąga się z tego miejsca w promieniach zachodzącego słońca. Po krótkiej rozmowie z nimi wyszło, że wzięli nas za strażników parku i napędziliśmy im stracha, kiedy ruszyliśmy z przełęczy w ich kierunku.
Na szczęście dla nich i dla nas nikt inny już się na Walentkowym Wierchu nie pojawił i mogliśmy rozsiąść się wygodnie i przygotować na zbliżający się wielkimi krokami zachód słońca. Jakby to powiedział Bartek z Morgusiowe Wędrówki: “To był masny zachód!” 😀 Zatem łapcie najpierw filmik, a później trochę zdjęć. Enjoy!
Zgodzicie się ze mną, że wyjątkowo pięknie było, prawda? 🙂 Po całym dniu pełnym wrażeń w końcu mogliśmy pomyśleć o odpoczynku. Nieco poniżej szczytu rozłożyliśmy nasze karimaty i wskoczyliśmy w śpiwory. Cudownie leżało się i wpatrywało w rozgwieżdżone niebo nad Tatrami. Pomimo takich widoków zasnęliśmy dosyć szybko. Dało o sobie znać zmęczenie. Tego dnia pokonaliśmy prawie 27 km i 2400 m przewyższenia, będąc przez 12 h w ciągłej akcji 😉
Zasypiając, widziałem już oczyma wyobraźni następny poranek i wschodzące ponad szczytami słońce. Liczyłem na równie powalające widoki jak w czasie zachodu. Kiedy rano o godzinie 5.00 zadzwonił budzik miałem nietęgą minę. Nie dlatego, że trzeba wygrzebać się ze śpiwora, ale dlatego, że zamiast magicznego wschodu słońca czekała nas szybka ewakuacja. Z nad Tatr Zachodnich nadciągała burza. Ciemne, złowrogie chmury coraz szybciej przemieszczały się w naszą stronę. Próbowałem dobudzić Elę, ale ta tradycyjnie poprosiła o jeszcze 5 minut drzemki. Jednak słowo burza szeroko otworzyło jej oczy i od razu postawiło na nogi 😉 Adekwatne w tamtym momencie było to stwierdzenie: Wiecie co mówi lama do lamy? Spierda….!!! W pośpiechu spakowaliśmy nasze rzeczy i w biegu ruszyliśmy w stronę Gładkiej Przełęczy, by stamtąd zejść do schroniska w D5SP. W oddali już grzmiało, a z nieba zdążyły już spaść pierwsze krople deszczu. Ledwo weszliśmy do schroniska, kiedy rozpadało się na dobre. No to mieliśmy malowniczy wschód słońca 😉
Znajomi mówią o nas, że jesteśmy najbardziej zbzikowanymi na punkcie gór ludźmi jakich znają.
Góry to miejsce, gdzie uciekamy, by przeżyć kolejną przygodę, gdzie chcemy być bliżej przyrody i nasłuchiwać ciszy. No tak, ciekawe czy można usłyszeć ciszę? Ela ciągle próbuje znaleźć odpowiedź na to nurtujące pytanie, a ja bez końca planuję nasze kolejne wyprawy!
8 komentarzy
Fajny zachód. Dorze, że burza nie wzięła Was z zaskoczenia w śpiworach 😉 To by było mniej przyjemne.
Ja kiedyś oglądałem zachód i wschód z Gładkiego Wierchu. Również były to jedna z moich ładniejszych widoków.
Całe szczęście, że tylko trochę nas postraszyły i koniec końców zdążyliśmy dotrzeć na czas do schroniska 😉 Nie mogę się doczekać kolejnego takiego wyjazdu!
Hej. Spaliście w namiocie?
Cześć, spaliśmy pod chmurką. W namiocie, który widać na filmiku spało dwóch Słowaków 😉
Piękna sprawa, w planie mam właśnie Liptowskie Mury od Walentynkowego Wierchu. Cudownie tam mieliście 🙂
Ps. jakiej wtyczki do oznaczania hotspotów na zdjęciach używasz?
Zdecydowanie wyborny warun nam się trafił 🙂 Szkoda tylko tego wschodu…
Do oznaczania na zdjęciach używam ImageLinks 😉 Pozdrawiam 😉
Zawsze można wrócić 😉 Dzięki!
Ciekawi mnie, czy z Walentkowgo da się zejść na ścieżkę prowadzącą z Zaworów na Liliowe bez konieczności powrotu przez Gładką Przełęcz? Na zdjęciach satelitarnych to południowe zbocze Walentkowego wygląda na trawiaste, ale nie wiem, jak jest ze stromizną.