Do Armenii przylecieliśmy z Warszawy na pokładzie Boeinga 737 PLL LOT. Z kraju wystartowaliśmy z małym opóźnieniem o godzinie 23:29, a kilka minut po 5.00 przechodziliśmy już kontrolę paszportową na lotnisku w Erywaniu. Zaraz po odebraniu bagaży udało nam się od razu kupić kartę do telefonu ormiańskiego operatora Viva Cell MTS. Za 2800 AMD w naszych rękach znalazła się karta, na której mieliśmy do wykorzystania 5 GB internetu, 100 minut oraz 300 SMS-ów, a także nielimitowany dostęp do WhatsApp’a oraz Messenger’a. Całkiem sporo, jeśli wziąć pod uwagę to, że mieliśmy zamiar sprawdzać tylko prognozy pogody 😉

Z racji tego, że do pierwszej marszrutki odjeżdżającej z lotniska do centrum pozostawało jeszcze sporo czasu, mieliśmy nadzieję, że uda nam się nieco zdrzemnąć na lotnisku i odespać nocny lot. Niestety nic z tego nie wyszło, bo upierdliwi taksówkarze co chwilę podchodzili do nas, by zaproponować swoje usługi. Mimo ciągłych odmów z naszej strony jeden z nich nie dawał za wygraną, aż w końcu dopiął swego i dla świętego spokoju zdecydowaliśmy się na podwózkę do centrum. Wystarczyło tylko jedno przytaknięcie z naszej strony i z podwózki do centrum oferta wzbogaciła się o kilka punktów znajdujących się w okolicy Erywania m.in. Chor Wirap czy też Garni. Cena? Specjalnie dla nas, jedyne 14000 AMD.

Oczywiście powiedzieliśmy, że absolutnie nie chcemy nigdzie jeździć i interesuje nas tylko dojazd do centrum. Taksiarz był strasznie niepocieszony tym faktem, bo jak to tak! Turisty, a nie chcą zwiedzać? No nie chcą i już! Ostatecznie udało nam się wytargować cenę 3000 AMD za podrzucenie do miasta, co w porównaniu z cenami znalezionymi w internetach było dobrą ceną. Zazwyczaj taki kurs kosztuje ok. 5000 AMD. Zdezelowanym Volkswagenem Vento z ekspresyjną pajęczynką na przedniej szybie, napędzanym jedynym słusznym w Armenii paliwem, czyli LPG, pomknęliśmy więc na dworzec kolejowy Sasuntsi David.

Skierowaliśmy się tam, ponieważ nieopodal dworca znajduje się sklep turystyczny, w którym planowaliśmy zaopatrzyć się w gaz. Jest to chyba jedyny sklep w Erywaniu, gdzie można go kupić, a przynajmniej jedyny, który udało mi się znaleźć. A i z dostępnością kartuszy bywa różnie więc może okazać się, że traficie akurat na deficyt. Swoją drogą jeśli znacie inne miejsca, gdzie można w Erywaniu lub Armenii kupić gaz to dajcie znać w komentarzach, zaktualizuję te informacje w sekcji “Informacje praktyczne” na dole strony 😉 Nam, po pewnych perypetiach, udało się zakupić dużą butlę (450 ml) za 5000 AMD. Ucząc się na naszych błędach, pamiętajcie, że w sobotę sklep jest otwarty dopiero od godz. 11.00 😛 Gdyby ktoś planował jakieś większe zakupy to może zerknąć na stronę internetową sklepu i sprawdzić co jeszcze mają w ofercie –> CAMP.am.

Do sklepu turystycznego trzeba zejść w dół po schodkach. 

Zaopatrzeni w gaz złapaliśmy kolejną taksówkę i pojechaliśmy do oddalonej o niecałe 40 km wioski Geghard. Za taksówkę zapłaciliśmy 6000 AMD bez żadnego targowania więc jest szansa, że uda się dojechać tam za nieco mniejsze pieniądze. Zasadniczo woziliśmy się taksówkami jak burżuje, ponieważ zależało nam na czasie. Bardziej oszczędni i dysponujący czasem do Geghard mogą wybrać się również marszrutką, która startuje z dworca powszechnie nazywanego Mercedes Benz znajdującego się u zbiegu ulic Gai oraz Samvel Safaryan. Marszrutki dojeżdżają do Garni, gdzie trzeba złapać już taksówkę, która zawiezie nas do Geghard. 

Nasz plan zakładał przejście przez Góry Gegamskie z Geghard przez Ahzdahak, aż nad jezioro Sevan do miejscowości o tej samej nazwie. Ogólnie mówiąc Góry Gegamskie to dosyć spory płaskowyż wznoszący się na wysokości od 2000 do 3000 m, z którego wyrastają jak grzyby po deszczu stożki wulkaniczne, których wysokość dochodzi do prawie 3600 m. W górach tych nie ma wyznaczonych szlaków turystycznych i w terenie trzeba polegać na własnej orientacji oraz GPS. My korzystaliśmy z aplikacji na telefon MAPY.CZ, która spisała się rewelacyjnie.

Przemierzając Góry Gegamskie napotkać można na pasterzy wypasających swoje stada owiec lub krów. Od czasu do czasu na horyzoncie wyłaniają się też ich namioty i zagrody. Dzięki nim na całym płaskowyżu rozciąga się siatka dróg i ścieżek, które nieco ułatwiają poruszanie się w tym surowym i odludnym terenie.

Kiedy opadł kurz za naszą taksówką ruszyliśmy na spotkanie przygody. Zostawiwszy za sobą ostatnie zabudowania Geghard przed sobą mieliśmy już tylko bezkresną przestrzeń. Szliśmy nieśpiesznie przytłoczeni ciężarem naszych plecaków oraz prażeni lejącym się z nieba żarem. Po jakimś czasie napotkaliśmy na naszej drodze dwa stare, radzieckie Ziły oraz jakiś wehikuł z napędem 4×4. Niech Was jednak ta sytuacja nie zmyli! W górach panuje spokój i zdarzenia takie jak to, to prawie jak wygrana w totka. Powiem więcej! My zrezygnowaliśmy z tej wygranej! Panowie zaproponowali nam bowiem podwózkę, ale podziękowaliśmy pięknie za pomoc i poszliśmy dalej. Skorzystaliśmy jedynie z możliwości uzupełnienia zapasów wody, którą się z nami podzielili.

Kiedy weszliśmy już nieco w głąb płaskowyżu głośne burczenie w brzuchu oznajmiło, że nadeszła pora obiadowa. Po przylocie jakoś niespecjalnie mieliśmy okazję wrzucić coś na ruszt więc dźwięki dochodzące z naszych brzuchów miały już kilka decybeli. Zatrzymaliśmy się nieopodal jednej z pasterskich osad i zaczęliśmy przygotowywać sobie obiad. Na czas pobytu w górach mieliśmy solidny zapas przepysznych liofilizatów od Lyofood. Kiedy tak siedzieliśmy, gotowaliśmy i rozmawialiśmy co dalej z pobliskiej osady podjechało do nas dwóch pasterzy na koniach. Ormianie, a w zasadzie Jazydzi, bo to oni w większości żyją w górach i zajmują się wypasanie zwierząt, zapytali czy wszystko u nas w porządku, gdzie idziemy i czy czegoś potrzebujemy. Kiedy powiedzieliśmy, że wszystko jest OK, pasterze pognali na swych rumakach w kierunku swoich stad. Miło z ich strony, że nasza obecność wzbudziła ich zainteresowanie i chęć pomocy.

Po napełnieniu brzuchów ruszyliśmy w dalszą drogę. Tak się złożyło, że wiodła akurat przez pasterską osadę nieopodal, której się zatrzymaliśmy. Wcześniej tego nie wspomniałem, ale przy stadach owiec występują zawsze psy, które pilnują stad przed wilkami i niedźwiedziami czy też innymi intruzami, do których my również się zaliczaliśmy. Nie inaczej było tym razem i kiedy tylko zbliżyliśmy się do pasterskich namiotów w naszą stronę wyruszył komitet powitalny składający się z kilku czworonogów. Nie łudźcie się, że merdając radośnie ogonami mają zamiar się z Wami pobawić, tzn. mają, ale nie tak jakbyście sobie tego życzyli 😛 Psy są agresywne oraz bardzo nieustępliwe i nie pozwalają zbliżyć się do stad ani osad. Na szczęście przy namiotach krzątały się jakieś osoby, które od razu zareagowały i przywołały psy do porządku tak, że mogliśmy swobodnie przejść.

I szliśmy! Z każdym kolejnym przebytym kilometrem uchodziło z nas jednak coraz więcej sił. Plecaki wcale nie stawały się lżejsze, pomimo tego, że zapasy wody znikały w oczach. Jak możecie zauważyć na zdjęciach wrześniową porą w Górach Gegamskich wszystko spalone jest od słońca, a dookoła rozciąga się półpustynny krajobraz. Na domiar złego wszystkie zaznaczone na mapach źródła, potoki czy stawy były wyschnięte co stanowiło dla nas spory problem, bo to woda pochodząca z nich miała uzupełniać nasze puste butelki przez kilka dni.

Ruszając z Geghard zakładaliśmy, że dojdziemy mniej więcej gdzieś do podnóża Ahzdahak, tak żeby na spokojnie się zaaklimatyzować. Niestety nieprzespana noc oraz wędrówka z zza ciężkimi plecakami spowodowały, że musieliśmy poszukać miejsca na biwak nieco wcześniej. W międzyczasie na niebie zaczęły gromadzić się deszczowe chmury. Ostatecznie po niespełna 7 h marszu i pokonaniu ledwo 14 km dotarliśmy na wysokość 3000 m, gdzie postanowiliśmy rozbić nasze M2. Kiedy tylko udało nam się zawinąć do namiotów zaczęło padać. Korzystając z okazji wymyśliliśmy, że podłożymy puste garnki pod narożniki namiotów, żeby choć trochę uzupełnić zapasy wody. Niestety nie popadało za długo, ale na poranną herbatę było jak znalazł 😛

Rano przywitały nas ołowiane chmury na niebie. Na szczęście padający z nich deszcz przeszedł bokiem. Nie ominęło nas za to stado owiec, które już z samego rana wyruszyło ze swoimi pasterzami na popas. A jak owce to i psy, które w kilka rozsiadły się obok nas i pilnowały, dopóki całe stado bezpiecznie nie przeszło dalej. Oczywiście podeszli do nas pasterze, z którymi zamieniliśmy parę słów. Niestety dłuższą rozmowę z nimi uniemożliwiał brak znajomości rosyjskiego, a tym bardziej ormiańskiego z naszej strony.

Po śniadaniu zwinęliśmy namioty i ruszyliśmy w kierunku Ahzdahak. Z każdym metrem panorama robiła się coraz rozleglejsza, a na horyzoncie pojawiało się coraz więcej stożków wulkanicznych. Teren robił się coraz bardziej marsjański. Jako, że Góry Gegamskie są tworem wulkanicznym wszystko dookoła było kruche i sypkie. Czułem się tam trochę jak na hałdzie 😉 W końcu śląskie klimaty nie są nam obce 😉 Podejście na Ahzdahak robiło się coraz bardziej strome i szło się nam w tym gruzowisku niezwykle ciężko.

Postanowiliśmy więc zostawić plecaki i wejść na szczyt na lekko zabierając ze sobą tylko puste butelki na wodę. U góry w powulkanicznym kraterze znajduje się bowiem jezioro. Plecaki zostawiliśmy na dole pewni, że nic im się nie stanie, bo przecież armeńskie góry to nie droga nad Morskie Oko. Zresztą komu chciałoby się dźwigać tak ciężki plecak? Kiedy tylko podeszliśmy nieco wyżej trochę się zdziwiliśmy, bo przed nami pojawiło się kilka, kilkanaście osób, które podchodziły na wierzchołek Ahzdahak od drugiej strony. Jeszcze bardziej zdziwił nas widok, który zobaczyliśmy, kiedy doszliśmy na obrzeża krateru. Otóż paru chłopaków z napotkanej grupy postanowiło popływać w jeziorze! Znajduje się na wysokości nieco ponad 3500 m więc domyślcie się sami jak zimna musiała być woda!

Wejście na szczyt było już oczywiście formalnością. Po paru minutach staliśmy na najwyższym stożku wulkanicznym Gór GegamskichAhzdahak, którego wysokość wynosi 3597 m. Nazwa szczytu ma swoje korzenie w mitologii ormiańskiej i perskiej. Oznacza ona człowieka-smoka, który żyje w wysokich górach, jeziorach, na niebie i chmurach. Vishap, czyli po ormiańsku smok, w czasie burz wznosił się w niebo i opadając z powrotem na ziemię czynił wiele zniszczeń oraz szkód. Również w jazydzkich przekazach Ahzdahak oznacza latającego smoka ziejącego ogniem i błyskawicami. (1)

Nie chcieliśmy rozgniewać smoka więc na szczycie Ahzdahak spędziliśmy krótką chwilę, po czym zaczęliśmy schodzić. Czekał nas jeszcze tego dnia spory kawałek do przejścia więc trzeba było się uwijać. Schodząc, zauważyliśmy, że u podnóża góry, na płaskowyżu stoją dwa samochody. Po dotarciu do plecaków postanowiliśmy wrzucić coś na ząb. Pogoda zaczęła się zmieniać, niestety na gorsze i zaczął padać grad. Szybko zwinęliśmy więc nasze tobołki i ruszyliśmy w kierunku widzianych samochodów. Przechodząc obok, nie musieliśmy nawet nic mówić, a stojący przy nich Ormianie powiedzieli, że możemy wsiadać do środka, by przeczekać grad i deszcz.

Kiedy wsiedliśmy do samochodu na siedzeniu zauważyliśmy strzelbę i naboje. Ela stwierdziła, że na trzeźwo tam nie wysiedzi więc nieco uszczupliła nasze zapasy. Po jakimś czasie, kiedy przestało padać i chcieliśmy ruszyć dalej zostaliśmy zaproszeni przez Ormian na… barbeque. Jak się okazało, zorganizowali oni sobie męski wypad w góry na grilla i bimberek. Na „stole” wylądowała świeżo upieczona baranina, domowy ser, zioła, chleb, lawasz, grillowane pomidory no i bimber. Same pyszności!

Na nasze szczęście jeden z Ormian mówił płynnie po angielsku więc mogliśmy się z nimi jakoś dogadać i trochę porozmawiać. Byliśmy dla nich swego rodzaju atrakcją i zostaliśmy zasypani lawiną pytań. Poczynając od tego skąd jesteśmy, jak dotarliśmy do Armenii, a kończąc na tym, czemu w ogóle jesteśmy w górach i gdzie dalej idziemy. Atmosfera spotkania była bardzo sympatyczna, a z każdym kolejnym haustem bimbru coraz weselsza 😉 Na do widzenia Panowie ostrzegli nas przed niedźwiedziami i wilkami. Hmm… ciekawe czy powiedzieli tak po to, żebyśmy mieli pietra czy faktycznie w Górach Gegamskich jest taki problem z dziką zwierzyną.

Wypiliśmy pożegnalnego kielicha bimbru i ruszyliśmy dalej w kierunku jeziora Akna, nad którym planowaliśmy kolejny biwak. Jak wyglądały nasze dalsze przygody dowiecie się w kolejnym wpisie, który znajdziecie tutaj 😉

Informacje praktyczne:

  • Do Armenii można dolecieć z Polski bezpośrednio z Warszawy samolotami LOT-u.
  • Walutą w Armenii jest dram armeński (AMD). Kurs drama kształtuje się mniej więcej na poziomie 1000 AMD = 7,70 zł.
  • Cena za przejazd taksówką z lotniska do centrum Erywania zaczyna się od 5000 AMD, od nas zależy na ile uda nam się utargować. Nam udało się zejść do 3000 AMD. Dojazd zajmuje ok. 20 min.
  • Gaz w Erywaniu można kupić w sklepie turystycznym nieopodal dworca kolejowego Sasuntsi David. Dokładny adres to Artsakh Ave 1, Erywań. Do sklepu trzeba zejść po schodkach w dół. Zakup dużej butli to wydatek rzędu 5000 AMD (09.2018 r.). Strona internetowa sklepu to: https://camp.am/
  • Taksówka spod dworca Sasuntsi David do wioski Geghard wyniosła nas 6000 AMD. Podróż trwa około 1h.
  • Do orientacji w terenie przydaje się aplikacja na telefon MAPY.CZ z pobraną mapą Armenii.
  • Będąc w górach i czerpiąc wodę z potoków lub stawów warto ją uzdatnić, ponieważ istnieje duże prawdopodobieństwo, że będzie ona zanieczyszczona odchodami wypasanych zwierząt. My korzystaliśmy z tabletek uzdatniających Javel Aqua i żadne dolegliwości żołądkowe nam się nie przytrafiły.
  • Ślady GPS z naszych przejść znajdziecie na platformie Wikiloc 😉
    dzień 1 Geghard – pierwszy biwak
    https://www.wikiloc.com/hiking-trails/armenia-geghama-mountains-01-29732325
    dzień 2 pierwszy biwak – Ahzdahak
    https://www.wikiloc.com/hiking-trails/armenia-geghama-mountains-02-29733034

Bibliografia:

  • (1) http://www.azhdahak.com/index.php?lang=ru&p=legends

Dziękujemy za wsparcie naszej wyprawy:

Viking polska Lyofood Sea to Summit

2 komentarze

  1. Niecodzienne krajobrazy. Dużo żółci i zieleni 😀 Czuć taką egzotykę na zdjęciach 🙂 Czekam na akcję z bykiem 😀 Uściski dla całej ekipy.

    • Zdecydowanie Góry Gegamskie nie przypominały nam niczego co do tej pory widzieliśmy 🙂 Czas byka nadejdzie, ale zanim opowiemy jak to z nim było czeka na Was jeszcze kilka innych przygód, naprawdę się działo! 😀 Również ściskamy 😉

Write A Comment

Podobał Ci się wpis?

Znalazłeś interesujące Cię informacje?

Bądź na bieżąco i dołącz do nas na Facebook’u!

Nic Cię to nie kosztuje, a nas zmotywuje do dalszej pracy 🙂