Miało być lekko i przyjemnie, a wyszła z tego całkiem wyczerpująca wyprawa. Ale po kolei. Przed wejściem na Croda del Becco (wł.) lub jak kto woli Seekofel (niem.) – 2810 m, miałem już w nogach wejście na Tofane de Rozes oraz wcześniejsze przejścia dzień po dniu, które także dały znać o sobie. Tym razem czekało nas kolejne 1310 m przewyższenia więc wcale nie tak mało.
Z Cortiny ruszamy w kierunku Dobiacco (Toblach), gdzie skręcamy w lewo. Dalej już kierujemy się na Lago di Braies (Pragser Wildsee, niem.). Jest to przepiękne, malowniczo położone jezioro leżące u stóp skalnej ściany Croda del Becco. Jezioro jest bardzo łatwo dostępne, ponieważ można podjechać samochodem zaledwie kilkadziesiąt metrów od jego brzegu (przy drodze znajdują się trzy bardzo duże parkingi, koszt postoju 5€/dzień). Z tego powodu jest ono bardzo często odwiedzane przez turystów. Położone w malowniczej scenerii, otoczone skałami okalających je szczytów zachwyca błękitem czystej wody.
Jezioro bez problemu można obejść dookoła. Dużą atrakcją są także łódki, które można wynająć i popływać po jeziorze (jeśli dobrze widziałem koszt wypożyczenia łódki to 10€/30min). My mamy szczęście, jesteśmy dosyć wcześnie więc widoki mamy dla siebie prawie na wyłączność 🙂 Seria pamiątkowych zdjęć, chwila podziwiania i ruszamy, aby zdobyć główny cel naszej dzisiejszej wycieczki – Croda del Becco. Okrążamy jezioro od prawej strony przechodząc na jego drugi koniec. Od tego miejsca kontynuujemy naszą wędrówkę szlakiem nr 1. Zmierza on w kierunku przełęczy Sora Forno, tuż poniżej której znajduje się schronisko Biella (Seekofelhutte), by później odbić wprost na wierzchołek Croda del Becco znajdujący się na wysokości 2810 m.
Obchodzimy jeszcze kawałek jezioro i zaczynamy podejście. Żar z nieba leje się niemiłosiernie. Skwapliwie wykorzystujemy każdą okazję, żeby schować się w cieniu pomiędzy kosówką. Szlak coraz to większymi zakosami wznosi się w górę. Siłą woli pokonujemy kolejne metry robiąc co chwilę przerwę na uzupełnienie płynów. Im wyżej tym bliżej podchodzimy pod ścianę, pod którą biegnie szlak. Dochodzimy do miejsca, w którym szlak się rozgałęzia. Można iść w lewo na szlak o numerze 4 (aby kontynuować dalszą drogę trzeba później skręcić w prawo na szlak nr 28) lub bez zmiany numeru podążać w górę szlakiem nr 1. My idziemy dalej jedynką (na schronisko pozostało 1h 30min, na szczyt Croda del Becco 2h 40min).
Przechodzimy partię lasu i wychodzimy na ścieżce prowadzącej pod ścianą masywu Seekofel. Na jej końcu trzeba podejść w górę po skale, która ubezpieczona jest stalowymi linami więc nie ma problemu z pokonaniem tego odcinka. W tym miejscu szlak nr 1 łączy się z nr 3. Ku naszemu zadowoleniu mieliśmy okazję spotkać tutaj świstaka 🙂 Niestety nie był zbyt fotogeniczny i szybko zniknął.
W dalszą drogę na szczyt wybieram się tylko ja i Ela. Nie ma tam już oficjalnie znakowanego szlaku. Mimo to ścieżka jest bardzo dobrze widoczna i oznakowana kopczykami. Pniemy się w górę pokonując kolejne zakosy. W pewnym momencie podejście jest ubezpieczone nawet łańcuchami, ale wydaje mi się, że przydają się one tylko w razie niepogody i śliskiej skały. Skała jest bardzo dobrze urzeźbiona więc nie ma problemu z pokonywaniem kolejnych odcinków drogi.
Początkowy fragment trasy jest trochę stromy, ale po jakimś czasie ścieżka zaczyna robić się coraz bardziej płaska. Dalsza część to już właściwie spacer na wysokości 🙂 Zmęczeni dochodzimy na szczyt Croda del Becco (Seekofel) – 2810 m. Pod nami w dole znajduje się Lago di Braies. Nad nami kłębią się chmury, które od jakiegoś czasu zaczęły się zbierać.
Spragnieni schodzimy na dół. W nagrodę na schronisku Seekofelhutte wypijamy po piwku 🙂 W między czasie trochę pokropiło. Schodzimy w dół tą samą drogą, którą przyszliśmy. Piwko trochę zmiękczyło mi nogi i co chwilę potykam się o kamienie 😀 Ela przechodzi samą siebie i jak nigdy zaczyna prawie, że zbiegać w dół 🙂 W tym tempie jesteśmy raz dwa na dole, gdzie czekał już na nas Sylwek. Szczęściarz zdążył w międzyczasie wykąpać się nawet w Lago di Braies, czego mu zazdroszczę. Ja nie zdążyłem, ponieważ kiedy dotarliśmy nad jezioro zaczęło solidnie grzmieć i w powietrzu wisiała burza. Dlatego szybko spakowaliśmy się do samochodu i fartem uniknęliśmy przemoczenia, bo zaledwie kilka chwil później zaczęło solidnie lać. Tym oto sposobem zaliczyliśmy kolejny szczyt znajdujący się w pięknej scenerii 🙂 Warto odwiedzić to miejsce.
Znajomi mówią o nas, że jesteśmy najbardziej zbzikowanymi na punkcie gór ludźmi jakich znają.
Góry to miejsce, gdzie uciekamy, by przeżyć kolejną przygodę, gdzie chcemy być bliżej przyrody i nasłuchiwać ciszy. No tak, ciekawe czy można usłyszeć ciszę? Ela ciągle próbuje znaleźć odpowiedź na to nurtujące pytanie, a ja bez końca planuję nasze kolejne wyprawy!