Nadszedł czas by wejść na Tofane de Rozes wznoszący się na wysokość 3225 m. Masyw Tofan góruje nad Cortiną d’Ampezzo i składa się z trzech trzy tysięczników: Tofana di Mezzo, 3241m; Tofana di Dentro, 3238 oraz wspomnianego Tofana de Rozes; 3225m. Mimo najszczerszych chęci wejścia na Tofane de Rozes ferratą Lipella decydujemy o wejściu drogą normalną, czyli od schroniska Giussani północnym zboczem. Wejście to stanowiło małe wyzwanie dla naszej kondycji, ponieważ całkowite przewyższenie jakie musieliśmy pokonać wyniosło 1500 m.
Wyruszamy z campingu w kierunku Passo Falzarego dosyć wcześnie. W związku z tym, że Tofany mają ponad 3000 metrów zazwyczaj po południu ich wierzchołki okalają chmury. Mieliśmy nadzieję, że dzięki wczesnemu wyjściu uda nam się zdążyć przed chmurami i zrobić parę widokówek ze szczytu. Nadzieję można mieć zawsze…
Zatrzymujemy się na parkingu przy drodze w miejscu, gdzie swój początek ma szlak nr 414. Podchodzimy kilkadziesiąt metrów w kierunku Cortiny i wchodzimy na szlak o numerze 442. Prowadzi on ścieżką przez las do schroniska Dibona. Po stanie szlaku można było wnioskować, że nie jest zbyt często uczęszczany. Taki stan rzeczy wyjaśnił się po dojściu pod Rifugio Dibona, gdzie wszyscy podjeżdżali samochodem. Tak, można tam podjechać autem. Początkowo asfaltową drogą, a później gruntową i zaparkować na dosyć sporych rozmiarów parkingu. Na przyszłość oszczędzimy sobie 50 min drogi i też podjedziemy 😀 Z pod schroniska Dibona można bardzo szybko dostać się na ferraty prowadzące na Tofanę di Mezzo, dlatego jest tu niemały ruch 🙂
My kierujemy się jednak na przełęcz Fontananegra, gdzie znajduje się schronisko Giussani. Prowadzi tam szlak nr 403. Praktycznie pod samą przełęcz szlak wiedzie szeroką, jednostajnie nachyloną ścieżką, która wije się zakosami na zboczu. Dopiero na samej górze, tuż przed dojściem do starego schroniska robi się trochę bardziej stromo, ale i tutaj szlak wije się zakosami ułatwiając wejście. Minęła 1h od wyjścia z pod schroniska Dibona, a my pukamy do drzwi Rif. Giussani 😀 Wcześniej po drodze mijamy budynek starego schroniska oraz ruiny powojennych zabudowań. Jak dotąd idzie nam całkiem sprawnie.
Niestety w tym miejscu przyjemne podejście się kończy. Przed nami kluczenie po zboczu usypanym piargiem podążając za niebieskimi kropkami wymalowanymi na skale. Od przełęczy nie ma żadnego oficjalnego szlaku na szczyt. Początkowo szlak oznaczony jest właśnie niebieskimi kropkami, a później trzeba radzić sobie samemu odczytując drogę dzięki kopczykom lub po prostu idąc przed siebie w kierunku szczytu najbardziej dogodną drogą.
Początkowo droga trawersuje zbocze Tofany w kierunku północnym. Przekraczamy pozostały po zimie płat śniegu i zaczynamy żmudne pokonywanie skalnych progów. Co chwilę trzeba wypatrywać niebieskich kropek lub kopczyków. Niestety chmury podnoszą się tak szybko, że już w tym momencie spowiły całą przełęcz i schronisko oraz szczyt. Mijam po drodze parę osób i doganiam grupkę Włochów, którzy od jakiegoś czasu stali w jednym miejscu. Jak się okazało, ku mojemu zdziwieniu, czekali oni na mnie. W miejscu, gdzie ich spotkałem urywały się niebieskie znaki i mieli nadzieję, że wskażę im dalszą drogę. Wykorzystałem zatem swoje tatrzańskie doświadczenie i po kopczykach poprowadziłem ich dalej 🙂 Muszę przyznać, że tempo miałem niesamowite. Nie wiem czy to parcie na górę, czy efekt wcześniejszych wejść, ale szło mi się bardzo dobrze i co najważniejsze szybko. Moi “towarzysze” co chwilę musieli łapać oddech i oglądali moje plecy z coraz to dalszej odległości 😛 Po dojściu do miejsca, gdzie łączy się droga normalna z końcem ferraty Lipella, podejście staje się bardziej strome i prowadzi totalnym gruzowiskiem.
Wszystko byłoby jeszcze spoko, ale widoczność od tego miejsca była dosyć bardo ograniczona i w zasadzie szedłem na wyczucie w kierunku szczytu. Wielka była moja radość kiedy przede mną wyłonił się krzyż. Byłem na szczycie Tofany de Rozes, 3225 m. Niestety radość ta zmącona była tym, że nic nie było widać. Wierzchołek opatulony był szczelnie chmurami. Wejście na szczyt od schroniska Giussani zajęło mi 1h 15min. Chyba całkiem niezły czas 🙂 Parę minut po mnie dociera na szczyt grupka Włochów, która tym razem podczepiła się pod Sylwka, który szedł nieco z tyłu i wprowadził ich na górę.
Nacieszeni zdobyciem Tofany, po wpisie do książki wejść zaczynamy zejście w dół. Trzeba nieźle uważać, żeby noga nie pojechała na tym kamienistym zboczu. Na szczęście znamy już drogę więc idzie nam nie najgorzej. Schodząc mijamy podchodzące dopiero pod szczyt osoby, które wyprzedziliśmy na podejściu. Po 1h jesteśmy z powrotem na przełęczy pod schroniskiem Giussani, gdzie czekała na nas zmarznięta Ela. Aby mogła się trochę rozgrzać od razu schodzimy z przełęczy w dół. I w tym momencie dał znać o sobie mój pech, ponieważ pogoda się poprawiła, wiatr przewiał chmury, podniósł ich pułap i Tofana de Rozes ukazała się w całej okazałości. Zazdroszczę tym, którzy weszli tam akurat w tym momencie, bo widoki na pewno były cudne. Widocznie tak miało być. Może następnym razem się uda 🙂 Po dojściu do rozwidlenia szlaków na dole kierujemy się tym razem w prawo na 412, by po kilku chwilach zejść w las na szlak nr 414 wyprowadzający nas prosto do samochodu 😉
Znajomi mówią o nas, że jesteśmy najbardziej zbzikowanymi na punkcie gór ludźmi jakich znają.
Góry to miejsce, gdzie uciekamy, by przeżyć kolejną przygodę, gdzie chcemy być bliżej przyrody i nasłuchiwać ciszy. No tak, ciekawe czy można usłyszeć ciszę? Ela ciągle próbuje znaleźć odpowiedź na to nurtujące pytanie, a ja bez końca planuję nasze kolejne wyprawy!