Sławkowski Szczyt te jeden z tych szczytów w Koronie Tatr, na który trzeba wejść tylko z konieczności, aby go zaliczyć. No chyba, że robi się to inną drogą niż niebieski szlak, który prowadzi na jego wierzchołek. Wtedy wejście nabiera innego charakteru i smakuje inaczej. I właśnie taki miałem plan, aby wejście na Sławkowski Szczyt nie odbyło się w wersji standardowej, a wspinaczkowej. Wschodnia ściana oferuje sporo interesujących dróg wspinaczkowych lecz te pozostają póki co poza naszym zasięgiem. Dlatego idealną alternatywą było dla nas przejście Sławkowskiej grani zaczynając od Sławkowskiej przełęczy i kończąc na szczycie. Trudności I/I+ pozwalały nam na przyjemną wspinaczkę granią, a gdzieniegdzie, w trudniejszych miejscach, mogliśmy spokojnie obejść ją poniżej.
Wyszliśmy wcześnie rano ze Zbójnickiej Chaty i początkowo schodziliśmy niebieskim szlakiem w dół doliny Staroleśnej, by minąwszy Długie Pleso skręcić w prawo do Nowoleśnej Kotliny. Tam czekało na nas podejście skalno-trawiastym zboczem na szerokie siodło Sławkowskej przełęczy. Najpierw szliśmy środkiem, później bliżej lewej krawędzi kotlinki, generalnie jak komu wygodnie, bo teren w tym miejscu jest łatwy. Po dotarciu na przełęcz lekkie obawy wzbudził we mnie dosyć mocno wiejący wiatr. Zacząłem się zastanawiać czy, aby na pewno na grani nie będzie nam zbytnio przeszkadzał. Długo jednak się nie zastanawialiśmy nad tym i nie zrażeni ubraliśmy sprzęt oraz związaliśmy się liną.
Początkowo droga prowadziła ściśle granią w kierunku Zadniej Sławkowskiej Czuby. Po przejściu krótkiego odcinka grani przed nami pojawiły się małe trudności, które postanowiliśmy obejść nieco poniżej ostrza po jej lewej stronie. Był to chyba najbardziej newralgiczny moment w czasie przejścia grani, ponieważ droga prowadziła w dosyć sporej ekspozycji, do tego skała była nie co krucha i trzeba było sprawdzać każdy chwyt czy czasem nie polecimy razem z nimi. Po krótkim trawersie wróciliśmy na grań i kontynuowaliśmy jej przejście. Doszliśmy do Pośredniej Sławkowskiej Czuby, którą ominęliśmy lekko poniżej grani po stronie doliny Sławkowskiej (po prawej stronie). Dalej droga była już łatwa orientacyjnie, dodatkowo widać było na niej ustawione kopczyki. Przed sobą mieliśmy Wielką Sławkowską Kopę. Dalsze przejście po grani nie sprawiło nam już najmniejszych kłopotów i szło nam się bardzo przyjemnie.
Na Sławkowskiej Kopie zrobiliśmy sobie krótką przerwę w trakcie której podładowaliśmy baterie oraz podziwialiśmy przepiękne widoki. Jak na dłoni mieliśmy fragment grani, który był już za nami oraz ten, który jeszcze na nas czekał. Podekscytowani ostatnim fragmentem drogi zeszliśmy na Jamińską Przełęcz, skąd ruszyliśmy na ostatni odcinek grani przed wierzchołkiem Sławkowskiego Szczytu. Z szerokiego siodła Jamińskiej przełęczy dostrzegliśmy już znajdujący się na szczycie krzyż oraz turystów, którzy weszli tam znakowanym szlakiem.
Po ok. 30 min przejścia ściśle granią, która pod koniec była już bardzo łagodna udało nam się wejść na wierzchołek Sławkowskiego Szczytu. Już w pewnej odległości od wierzchołka wzrok obecnych tam ludzi skierowany był na nas i wzbudziliśmy niemałe poruszenie. W końcu pojawiliśmy się tam z zupełnie innej strony, a przy okazji obwieszeni byliśmy sprzętem wspinaczkowym. Po spakowaniu sprzętu do plecaków mogliśmy cieszyć się z kolejnego klejnotu w Koronie Tatr 🙂 Na szczycie spędziliśmy trochę czasu nie mogąc napatrzeć się na otaczające nas panoramy. Tak siedząc i patrząc na to wszystko układałem już w głowie kolejne plany wyjść na tatrzańskie kolosy.
Jak to zawsze bywa sielanka zawsze się kończy więc i my postanowiliśmy zabrać zabawki dla dużych chłopców i zejść na dół. Niestety droga prowadziła niebieskim szlakiem na myśl o którym robiło mi się słabo 😛 Zdecydowanie, bez najmniejszej chwili zawahania wolelibyśmy wracać z powrotem granią. Zejście szlakiem było obrzydliwie nudne, monotonne i ciągnęło się w nieskończoność zboczami Sławkowskiego. Do tego zawartość plecaka mocno dała popalić naszym kolanom. Nie wyobrażam sobie tą drogą w górę na szczyt. Na szczęście po 2h 45min byliśmy na dole i mieliśmy to już za sobą 🙂 W ten sposób udało nam się zakończyć fantastyczny tatrzański weekend zaliczając kolejny szczyt do Korony Tatr oraz pierwsze wspinaczkowe wejście na Jaworowy Szczyt. Czego chcieć więcej? Oczywiście więcej takich wyjazdów oraz pogody, bo ta bezdyskusyjnie dopisała w 100% jak mało kiedy. Do zobaczenia na szlaku!
Znajomi mówią o nas, że jesteśmy najbardziej zbzikowanymi na punkcie gór ludźmi jakich znają.
Góry to miejsce, gdzie uciekamy, by przeżyć kolejną przygodę, gdzie chcemy być bliżej przyrody i nasłuchiwać ciszy. No tak, ciekawe czy można usłyszeć ciszę? Ela ciągle próbuje znaleźć odpowiedź na to nurtujące pytanie, a ja bez końca planuję nasze kolejne wyprawy!
1 Comment
To będzie cel na ten rok 🙂