Udało się! Kolejny tatrzański weekend za nami. Tym razem było nieco bardziej ambitnie niż zwykle, bo w zasadzie po raz pierwszy weszliśmy na szczyt drogą wspinaczkową. Wypadło na wejście na Jaworowy Szczyt i jego południowo-zachodnią ścianę. Nasza droga prowadziła Czarnym (Głównym) Żlebem usytuowanym tuż po lewej stronie filaru Kelle-Suna (IV UIAA). Droga żlebem wyceniana jest na II-III. Nie są to może wygórowane trudności, ale na dobry początek postanowiliśmy, że właśnie w takie trudności się wpakujemy żeby sprawdzić jakie przełożenie mają znane nam z panelu lub skałek wyceny dróg wspinaczkowych na tatrzańskie granity.
Zabawę zaczęliśmy od podejścia z Hrebenioka do Zbójnickiej Chaty. Spacer niebieskim szlakiem przez malowniczą dolinę Staroleśną dostarczył nam niezwykłych doznań widokowych. Po drodze nie minęliśmy nikogo więc całe te tatrzańskie piękno mieliśmy niejako dla siebie. Każdy szedł swoim tempem bez zbędnego gadania podziwiając otaczającą nas przyrodę. Dojście na schronisko zajęło nam kilkanaście minut mniej niż czas podany na mapie.
Po krótkiej pogawędce w chacie udało nam się zostawić część rzeczy w pokoju i odciążyć nieco plecaki. Zanim ruszyliśmy do ataku szczytowego zjedliśmy śniadanie przed schroniskiem w nieco wietrznej aurze i po krótkim odpoczynku wyruszyliśmy pod ścianę Jaworowego Szczytu. Pogoda na wspinanie była idealna, nie mogliśmy chyba wymarzyć sobie lepszej. Błękit nieba ponad nami, słoneczko optymalnie przygrzewało, temperatura nie była za wysoka, tylko lekki wiatr mógł powodować mały dyskomfort. Spacer spod schroniska pod południowo-zachodnią ścianę Jaworowego zajął nam ledwie kilka minut. Zanim podeszliśmy piargiem pod wylot żlebu minęliśmy jeszcze ekipę łojantów pakujących szpej przy kolebie. Fajną musieli mieć nockę 🙂 Żleb, którym mieliśmy zamiar się wspinać bardzo łatwo zlokalizować, ponieważ budującego go skały, nie trudno się domyśleć, są koloru czarnego. Spływająca po skałach woda nadaje im czarnego koloru, stąd też i nazwa żlebu. Po dotarciu pod pierwszy skalny próg założyliśmy uprzęże, resztę żelastwa, związaliśmy się liną i ruszyliśmy w górę.
Oj bardzo mylne były nasze pierwsze wnioski co do aury tego poranka. Nasza droga na początku przebiegała w zacienionej części przez co było cholernie zimno. Ja ledwo co potrafiłem ustać w miejscu, bo odmarzały mi palce u stóp, a Jurek z kolei chuchał i dmuchał w dłonie co by przywrócić w nich krążenie. Początek drogi można przejść dokładnie dnem żlebu, lecz my ominęliśmy spływającą z góry wodę skałkami po jego lewej stronie. Skała w żlebie była bardo dobrze urzeźbiona, było bardzo dużo chwytów i miejsc, gdzie można spokojnie stanąć, lecz problemem był brak miejsc do zakładania asekuracji. W zasadzie pierwsze dwa wyciągi przeszedłem nie zakładając po drodze nic. Na szczęście teren i warunki pozwalały na taki ruch przy podchodzeniu w górę. Trochę wyżej znalazło się już parę miejsc, gdzie dało się coś wmontować, lecz jak wspomniałem wyżej przy panujących trudnościach nie był to warunek konieczny. Po początkowym odcinku, który stanowił główną trudność drogi (II-III) dalsza droga prowadziła już w łatwym (I+) terenie. Zamykającą Czarny Żleb turniczkę ominęliśmy z lewej strony i przeszliśmy po płytach do dna kolejnego żlebu opadającego z Siwej Grani. Sporo w nim było kruszyzny i piargu, która uprzykrzała nam trochę podejście. Po dojściu na Siwą Grań od szczytu dzielił nas już tylko rzut kamieniem.
Jak można się było spodziewać na szczycie byliśmy sami. Mogliśmy w spokoju kontemplować moment. Wokół rozciągała się przepiękna panorama 360°. Na wschód i południowy – wschód tatrzańskie giganty z Lodowym, Durnym, Łomnicą i Pośrednią Granią na czele. Na zachód potężny mur Staroleśnego Szczytu za plecami, którego wychylał się król Gerlach. Na południu wybijał się Sławkowski Szczyt, na który mieliśmy zamiar wejść następnego dnia. W tle cała masa pozostałych szczyt, z których wyróżniały się przede wszystkim Wysoka, Rysy i Krywań. U stóp cała dolina Staroleśna oraz Jaworowa. Było przepięknie. Od życia nie chcieliśmy nic więcej. Na szczycie spędziliśmy dobre 40min ciesząc oko rozciągającymi się przed nami widokami.
Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i czas było wracać. Nasza droga powrotna prowadziła w kierunku Jaworowej Przełęczy po nieco eksponowanym, stromym trawiasto-skalnym zboczu. Pozostała część drogi zejściowej prowadziła gęsto usianym piargiem Siwego Żlebu. W czasie tego zejścia dosłownie oparłem rękę o głaz wielkości może 1,2×1,2m, który niczym pchnięty przez kulomiota stoczył się w dół wywołując nie mały obsuw kamieni i głazów na zboczu. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach pocieranych o siebie krzemieni. Zapewne wszyscy, którzy schodzili z Czerwonej Ławki patrzyli w naszą stronę i na to co wyrabia się na stokach Siwej Kotliny. Na szczęście przed nami nikogo nie było i nikomu nic się nie stało. Kiedy udało nam się w końcu przejść całe te gruzowisko usiedliśmy na trawkach i podziwiamy trzy zespoły, które wchodziły na Ostry Szczyt (prawdopodobnie była to droga Motyki (IV)). Dalszy powrót był już tylko formalnością i spacerkiem szlakiem prowadzącym z Czerwonej Ławki do schroniska. Tam pozostało nam już tylko wypicie piwka za sukces i udane wejście na Jaworowy Szczyt!
Znajomi mówią o nas, że jesteśmy najbardziej zbzikowanymi na punkcie gór ludźmi jakich znają.
Góry to miejsce, gdzie uciekamy, by przeżyć kolejną przygodę, gdzie chcemy być bliżej przyrody i nasłuchiwać ciszy. No tak, ciekawe czy można usłyszeć ciszę? Ela ciągle próbuje znaleźć odpowiedź na to nurtujące pytanie, a ja bez końca planuję nasze kolejne wyprawy!