Ciężko powiedzieć o jakiej porze roku góry są najbardziej zjawiskowe. Z pewnością każda z pór roku wyróżnia je czymś szczególnym i nadaje swój niepodważalny urok. Niemniej jednak Tatry Zachodnie zdecydowanie najlepiej prezentują się w jesiennych barwach, kiedy to mienią się paletą brązów i czerwieni. Od ostatniego solowego przejścia grani słowackich Tatr Zachodnich od Brestowej po Płaczliwego Rohacza minęły raptem dwa tygodnie, a ja znów zawitałem w okolicy 🙂 Takiej kumulacji szczęścia dawno nie miałem. Tym razem nie było solo, a w tercecie. Poza towarzystwem etatowego członka zespołu w osobie Eli mogłem liczyć również na obecność Karoliny, która zechciała do nas dołączyć 🙂 Celem naszej wycieczki był Baraniec, trzeci co do wysokości szczyt Tatr Zachodnich.

Prognozy pogody wyglądały całkiem nieźle więc spodziewałem się kolejnego udanego weekendu w Tatrach. I rzeczywiście synoptycy się nie mylili, bo kiedy sobotniego poranka stanęliśmy u wrót doliny Żarskiej przywitało nas piękne słonce. Krótką chwilę wygrzaliśmy się w jego ciepłych promieniach po czym czmychnęliśmy leśną ścieżką w kierunku Barańca wypatrując żółtych oznaczeń szlaku. Przed Gołym Wierchem wychyliliśmy nasze głowy ponad kosodrzewinę i po raz pierwszy naszym oczom ukazała się cudowna panorama obejmująca Liptowską Kotlinę oraz górujące nad nią Niżne Tatry. Na Gołym Wierchu rozsiedliśmy się na dłuższą chwilę by nacieszyć oczy roztaczającymi się widokami. Poranne mgły (czy też smog, wszystko jedno i tak wyglądało cudnie) lekko wznosiły się nad kolorową szachownicą utworzoną przez pola. Dopełnieniem krajobrazu były wznoszące się na horyzoncie szczyty Niżnych Tatr. Cud, miód i orzeszki. Wygrzewając się ponownie w promieniach słońca chłonęliśmy energię do dalszej wędrówki.

Mając przed oczami takie widoki odechciało nam się zdobywania szczytów, ale ostatecznie przezwyciężyliśmy wewnętrznego lenia i ruszyliśmy dalej. Od Gołego Wierchu nic już tej górskiej, sielankowej scenerii nie zasłaniało i mogliśmy ją podziwiać bez przerwy. Mimo, że cały czas szliśmy pod górę szło się całkiem lekko i przyjemnie. Czas płynął jakoś inaczej, bo nie mam pojęcia kiedy upłynęły 3h, a my już staliśmy na szczycie Barańca (2184 m). Wg mapy powinno nam to zająć prawie godzinę dłużej! Mając taki handicap czasu rozsiedliśmy się wygodnie na szczycie i podziwialiśmy roztaczającą się dookoła panoramę. Na szczycie Waszą uwagę na pewno przykuje znajdujący się tam betonowy słup z wymalowanym herbem Słowacji. Jest to jeden z pięciu głównych punktów triangulacyjnych w Tatrach stanowiących podstawę pomiarów geodezyjnych na tym obszarze.

Wracając do panoramy to z Barańca mamy bardzo fajny widok na główną grań Tatr Zachodnich od Banówki po Rohacze i dalej jej graniczny odcinek z Łopatą czy Jarząbczym Wierchem. Jak na dłoni widać grań Otargańców, z której wybija się Jakubina (Raczkowa Czuba). Ponad Otargańcami wyłania się grań Bystrej, Krywań oraz pozostałe szczyty Tatr Wysokich. Nie można też zapomnieć o widokach rozpościerających się w kierunku południowym. Tam horyzont zapełniają wspomniane już wcześnie Niżne Tatry oraz znajdująca się u ich podnóża kotlina Liptowska. Na poniższych panoramach możecie zobaczyć, gdzie zlokalizowane są poszczególne wierzchołki.


Jak to zwykle w życiu bywa wszystko co dobre kiedyś się kończy. Skończyło się także nasze błogie chillowanie na Barańcu. Jako, że nie lubię wracać tym samym szlakiem nasze kroki skierowaliśmy w kierunku Żarskiej Przełęczy. Pierwotnie zamierzaliśmy w tym miejscu zejść już zielonym szlakiem do doliny Żarskiej, ale udało mi się namówić dziewczyny żeby podejść jeszcze na Płaczliwego Rohacza i dalej w stronę Smutnej Przełęczy. Wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że przepiękna do tej pory pogoda zaczęła się pogarszać. Nad Rohacze i całą grań Tatr Zachodnich nadciągnęły chmury, które momentami szczelnie opatulały wierzchołki. No nic, słowo się rzekło i mimo wszystko postanowiliśmy kontynuować wędrówkę w kierunku Płaczliwego Rohacza. Z Żarskiej Przełęczy prowadzi najłatwiejszy szlak umożliwiający dotarcie na ten szczyt. Mimo, że odcinek do przejścia jest stosunkowo krótki to jest on dosyć stromy.

Zgodnie z przewidywaniami chmury, które wcześniej rozsiadły się na grani nie miały zamiaru się stamtąd ruszyć więc tego dnia nie było nam dane podziwiać widoków ze szczytu. Gdyby ktoś chciał zobaczyć jak to wygląda w sprzyjających warunkach to odsyłam go do tego wpisu. Przy takiej widoczności nie było sensu przesiadywać na szczycie więc praktycznie od razu poszliśmy w stronę Smutnej Przełęczy. O ile wejście na wyższego z Rohaczy nie nastręczyło żadnych problemów to przy zejściu w obranym przez nas kierunku trzeba się trochę nagimnastykować. Szlak nie jest jakoś wyjątkowo trudny, ale często trzeba używać wszystkich czterech kończyn. Bardziej wrażliwi na ekspozycję mogą poczuć pewien dyskomfort, natomiast pozostali poczują pewnie przyjemne mrowienie i dreszczyk emocji 🙂

Na szczęście dla tych pierwszych tylko początkowy odcinek zejścia jest nieco bardziej wymagający, bo dalej czeka na nas już spokojny spacer. Po dotarciu na Smutną Przełęcz odbiliśmy na szlak niebieski prowadzący do doliny Żarskiej, a dokładnie do kotła lodowcowego Małe Zawraty. Kiedy dotarliśmy do połączenia z zielonym szlakiem prowadzącym z Żarskiej Przełęczy znów mogliśmy cieszyć się słoneczną aurą. Mimo słońca w dolinie szczyty w dalszym ciągu chowały się pod wałem chmur. Schodziliśmy nieśpiesznie. Po części wynikało to pewnie z faktu, że już od ponad 8h byliśmy na szlaku, ale jeśli o mnie chodzi to powodem, dla którego zwalniałem kroku była mieniąca się feerią jesiennych barw dolina Żarska. Ciepłe popołudniowe słońce, chylące się powoli ku zachodowi dodawało tylko uroku całej tej palecie kolorów. Zdecydowanie jesień to najlepsza pora roku na wędrówki po Tatrach Zachodnich!

Ostatecznie spędziliśmy tego dnia prawie 9 h 30 min i pokonaliśmy 21,0 km oraz 1800 m przewyższeń. Tyle w każdym razie wskazał mój zegarek. Całkiem nieźle jak na jednodniową wycieczkę 😉

Write A Comment

Podobał Ci się wpis?

Znalazłeś interesujące Cię informacje?

Bądź na bieżąco i dołącz do nas na Facebook’u!

Nic Cię to nie kosztuje, a nas zmotywuje do dalszej pracy 🙂